Ballada o Solidarności z komuną

Przez całe moje dotychczasowe życie uporczywie przebijał się temat mitycznej komuny. Wałkowany ze wszystkich stron przybierał postać ciasta z zakalcem bądź też tortu miodowego z orzechami. Zależnie od kucharza. Ci, onegdy zrzeszeni w Polskim Związku Pożeraczy Racuchów (PZPR) zawsze zajadali się tym drugim, pozostała część musiała zadowolić się zakalcem – bez cukru, bo tego akurat zabrakło w kolejce.
Rysiu, był fajnym chłopakiem, szczyt jego kuchennej aktywności przypadał na złotą dekadę Gierka, kiedy to z kumplami jako instruktor ZSMP bzykał osiemnastoletnie harcerki. – Komuna była fajna – powiada. Zwłaszcza ta, widziana oczami zdolnego działacza partii rządzącej.
– Z chłopakami z fabryki jeździliśmy na wakacje. Dancingi, chłopie, wieczorki, wóda do oporu.
Powrót do pracy także nie wydawał się straszny, co znakomicie pamięta mój czterdziestoparoletni dzisiaj przyjaciel Arek.
– W robocie pił każdy. No i kupa lewej kasy. Zawinięte z fabryki wycieraczki goniłem taksówkarzom, później do Zagłoby (restauracja). I najebka. Wyrzucili mnie za irokeza na głowie.
Arek w nowej Polsce stale zmaga się z bezrobociem. Rysiu, nie spadł poniżej dyrektora.
Rysiu, co roku jeździł nad polskie morze, na system nie narzekał. Mieszkanie, Maluch, Polonez, rodzina, dzieci, balangi. Jak czegoś nie było w sklepach, to dało się załatwić. – I po co te durnie się buntują – myślał patrząc na „oszołoma” Zenka. Rano biega, później leci do kościoła, biegnie do pracy w sanatorium a hobbystycznie śpi obwieszony flagami na styropianie. Baw się chłopie, myślał Rysiu po cichu kibicując milicji. W czasach zabawy obraz opozycji wydawał się być karygodny. Kiedy się wszystko zaczęło w systemie „pierdolić”, Rysiu z łatwością przeskoczył na pokład ludowców. Przecież na wsi się wychował, a nasza droga ziemia i majątek narodowy obojętne mu nie są. Dał temu wyraz kupując co nieco w upadających zakładach. Płacił niewiele, jednak przecież teraz mamy kapitalizm – znaczy kupuje się taniej, sprzedaje z zyskiem. I choć legitymacja partyjna zawieruszyła się gdzieś w szafie z majtkami, zostali koledzy. Braci się nie traci. Chłopaki jak za dawnych lat spotykają się przy wódce, odwiedzają ten sam ośrodek wczasowy nad Bałtykiem i dalej nie rozumieją, dziś emeryta, styropianowca Zenka.
Przez ostatnie ćwierć wieku nie pogodził ich Lech Wałęsa, Jan Paweł II ani Adam Małysz. Jedni i drudzy pozostali wierni ideałom. Rysiu ideałowi wygodnego życia, Zenek walki o wyimaginowaną godność. Jak mawiają ludowcy, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci.
Zenek poza niezmiennymi wartościami trąci jeszcze biedą. Do skromnej emerytury dorobi sobie naprawą pralek, choć jego zastraszająco niskie ceny nijak nie odpowiadają rynkowym realiom. A i od ubogiej emerytki grosza nie weźmie. Ot i wielokrotnie oszukane i skrzywdzone przez wojnę pokolenie naszych dziadków.
– Jakie miałam życie ?– mówi emerytka. – Jako dziecko przeszli Niemcy i rodziców zabrali, ciotka mnie wychowywała. Po wojnie musiałam się żenić i iść do roboty. Na nic pieniędzy nie starczało. Za pensję? Rajstopy mogłam kupić. Z dziećmi do szpitala jeździliśmy na motorze. Wszyscy świnie i kury przy domach chowali. Później było lepiej, za Gierka, ale na krótko. W stanie wojennym nas czołgami straszyli a w sklepach tylko ocet. Jak nie byłeś partyjny, nic nie miałeś. Czasami przychodziły paczki z zagranicy i nawet jakieś pięć dolarów schowane w kopercie. Jak upadała komuna straciliśmy wszystkie oszczędności. Później redukcja etatów, wcześniejsza emerytura. Teraz lekarze, kolejki, rachunki i wnukom trzeba pomagać. Co za świat. Ale ja już stara jestem. Lepiej będzie. Już tylko lepiej.
Zdecydowanie lepiej jest Markowi. W latach osiemdziesiątych jako przemądrzały elektryk wstąpił do Solidarności. Młodszy o jakieś dziesięć lat od Rysia nie miał szansy wstrzelić się złotą dekadę Gierka. Gdy wchodził w życie, komuna zdychała, wszyscy wiedzieli, że w RFN żyje się lepiej, a strajki były w modzie. Ile można było na to fajnych panienek wyrwać. Z elektryka został burmistrzem, później dyrektorem, i znowu dyrektorem, i znowu. Po drodze „komuchy” zarzucały mu jakieś przekręty, ale w sądzie się wylizał i dostał do rady nadzorczej a później na prezesa wodociągów. Czasem, gdy zbliżają się wybory lubi pokrzyczeć. – Jestem jednym z was – powiada. – Oderwijmy od koryta w końcu tych komuchów! – Wybierzcie mnie, będę Was reprezentował i dbał o Wasze interesy.
Marek nie koleguje się z Zenkiem, lecz przypomina sobie o jego istnieniu, gdy ktoś musi dowozić babcie do lokali wyborczych. Rysiu z kumplami co cztery lata straszy Markiem emerytowanych członków Polskiego Związku Pożeraczy Racuchów.
Obydwaj panowie w kolejkach do lekarza nie stoją, bo przecież jakoś da się to załatwić. Corocznie jeżdżą na wakacje, mają dom, samochód i piją wódkę w restauracjach. Reszta umie tylko narzekać. W Polsce wszystko po staremu.

(w dziale Aktywizm niepoprawny)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

− 4 = 2