Kolor żółtej kamizelki

Jeżeli rodzi się jakiś nowy masowy ruch, który nie wie, w jakim kierunku ma zmierzać, to zapewne zmierza w kierunku konfliktu. Po jednej stronie barykady mamy dziś gnijącą V Republikę, państwo, w którego słuszność działań wierzy mniej niż 20 procent obywateli. Spadek poziomu życia, rosnące rozwarstwienie społeczne, zadłużenie publiczne, wzrastające obciążenia podatkowe, źle działająca administracja, oderwanie się elit od problemów zwykłych Francuzów. Paradoksalnie są to dokładnie te same czynniki, które zaprowadziły na gilotynę Ludwika XVI.
Jako przeciwwagę dla obecnej sytuacji protestujący stawiają idealną Francję z własnych wyobrażeń, państwo rządzone w interesie mieszkańców. Problem polega na tym, że ów „interes”, podobnie jak sprawiedliwość czy patriotyzm każdy rozumie w subiektywny sposób. Nieukierunkowany bunt jest osobistym buntem manifestantów, gdzie każdy buntuje się w imię własnego, wyimaginowanego celu.
Taka sytuacja stanowi podłoże dla wybuchu dowolnego konfliktu. Niekoniecznie na linii manifestanci vs. obecnie rządzące elity. Łatwo też można sobie wyobrazić, obalenie Macrona jako wstęp do większej destabilizacji francuskiej sceny politycznej.
Od pierwszych dni protestu zbyt nieśmiało stawiane jest pytanie „jeżeli nie dotychczasowe, liberalne elity to kto?”. Komuniści? Marine Le Pen? Nowa siła? Populiści?
Wybór rewolucyjnej drogi pozbawionej jasnego celu stanowi jednoczesne odrzucenie wszystkich innych opcji wyjścia z cywilizacyjnego impasu, w którym znalazła się Francja oraz cała Europa. Jego następstwem może być podporządkowanie sił progresywnych woli brutalnej i agresywnej prawicy.
Brak realnej, wiodącej propozycji dla Francji, pod którą podpisałaby się większość manifestantów, foruje żerujące na strachu oraz najniższych instynktach pozycje izolacjonistyczne.
Udzielając jednoznacznego poparcia ruchowi żółtych kamizelek, lewica nieświadomie może się przyczynić do zaprowadzenia prawicowego porządku w państwie. Taka groźba jest realna zwłaszcza w dobie niebezpiecznego mariażu popkulturowego populizmu z nacjonalizmem.
Głębokie systemowe zmiany, których potrzebuje Europa, stoją na straconej pozycji w medialnym starciu z podsycaną strachem polityką rozdawnictwa.
Współcześni populiści nauczyli się, że utrzymywany we względnym nieróbstwie lumpenproletariat zapewnia im wyborcze zwycięstwa. Zwłaszcza manipulowany prostymi sloganami medialnymi i zarządzany strachem.
Oczywiste jest, że niezależnie od drogi, którą dziś obierze świat Zachodu, w przyszłości zrozumie on, że za dotychczasowy poziom życia trzeba będzie w końcu zapłacić, że bardziej zadłużać się nie da, trzeba ograniczyć konsumpcję i zakasać ręce do pracy, która jest rzeczywistą przyczyną bogactwa narodów.
Niewiele wskazuje, aby taka refleksja nastąpiła szybko, wraz z upadkiem liberalnego kapitalizmu. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że zanim do niej dojdzie, będziemy musieli na własnej skórze boleśnie odczuć brunatny populizm.
Ogień, którym zaczyna płonąć stary ład, z pewnością rozpali światło nowej epoki. Aby zapłonęło, musi być to jednak ogień czysty – nieskalany egoizmem — narodowym, klasowym ani religijnym. Wszystkie te relikty odchodzącej epoki spłoną najpierw. A wraz z nimi ich ostatni obrońcy.

(Trafia do kontenera Aktywizm niepoprawny)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

44 + = 54