Dobry Jezus

Nauka w katolickiej szkółce wypełnia radością serca uczęszczających do niej dzieci. Wszyscy się tutaj znają i otaczają serdeczną pomocą. Na odrapanej ścianie wiszą kolorowe karteczki. Jedne z nich informują o aktualnych czytaniach z Pisma Świętego, inne mówią, kto w danym miesiącu obchodzi urodziny.

– Kim jest ta pani na obrazku? – zapytałem uśmiechniętych dziewczynek. – To Maryja – usłyszałem w odpowiedzi. – A ten pan? – To Jezus. Jest dobry.
Dobry Jezus sprawia, że dzieci nauczą się pisać, a jego pomocnice, miejscowe siostry zakonne przygotują im obiad. Siostry uczą jak należy dziękować Panu za jego dary. Szkółka jest biedna, tak jak jej uczniowie, personel i tak jak biedny był Zbawiciel. Biedny Jezus, w biednym kraju mieszka w biednym kościółku. Ubóstwo stanowi tutaj cnotę. Zresztą nie może być inaczej gdyż pojmowane w ten właśnie sposób pozwala ubogim zachować radość życia i nadzieję zbawienia.
Kilka tysięcy kroków dalej pośród zielonych pagórków wyrasta dwudziestowieczna rezydencja. Po trzydziestu latach od wkopania kamienia węgielnego wzniesiony przez brytyjskiego arystokratę budynek przeszedł na służbę Jezusa. Aby zobaczyć obydwa udostępnione dla pospólstwa luksusowe pokoje należy wnieść w kasie odpowiednią opłatę. Wielebni ojcowie, pokorni słudzy Kościoła mają też do zaoferowania wygodne noclegi w zachodnioeuropejskich cenach, przyklasztorny sklepik i małą restauracyjkę.

– Kaplica jest zamknięta dla odwiedzających usłyszałem od zirytowanego moją obecnością w wypielęgnowanym ogrodzie kleryka. – Ale to jest klasztor – odparłem. – To jest teren prywatny.

Zamilkłem. Elegancko przystrzyżona trawka, dwóch młodych, zadbanych kleryków, japoński motocykl i zapewniająca komfort modlitwy klimatyzacja. Jezus jest Królem, musi mieć zatem godne przedstawicielstwo na Ziemi. Tutejsza administracja kieruje się mottem świętego Benedykta – „ora et labora”. By jedni mogli się modlić, pozostali muszą pracować.

(Trafia do kontenera Ludzie zwyczajni)

POKÓJ ZACZYNA SIĘ OD UŚMIECHU

– Pierwszy diabeł zabił wszystkich Tamilów, drugi diabeł zabił wszystkich muzułmanów, trzeci diabeł zabił wszystkich synegaleskich chrześcijan. Ja przeżyłam bo znałam język syngaleski, wzięli mnie za swoją. – W ten oto sposób przebieg jednej z pacyfikacji podczas trwającej trzydzieści lat wojny domowej opisała spotkana w banku osiemdziesięciodwuletnia zakonnica.

– Ale teraz jest dobrze… – odparłem. – Nie jest. Rząd ukrywa prawdę o obozach, w których przetrzymuje Tamilów. Wszyscy o tym wiedzą ale każdy boi się mówić.
– Ludzie tutaj sobie nie ufają – zagaiłem zagranicznego misjonarza. – I nie będą ufać – usłyszałem w odpowiedzi – rany są zbyt głębokie. Wojna skończyła się dopiero trzy lata temu a rząd wciąż przysyła synegaleskie wojsko. – Czy na Sri Lance zapanuje kiedyś stały pokój? – Na stałe? Nie sądzę.
Innego zdania jest patrzące w przyszłość pokolenie dwudziestokilkulatków. – Wojna już się skończyła – mówi mi zapoznany chrześcijanin z południa. Wybuchła z powodu buddyjskich mnichów, którzy zapragnęli aby ich religia była jedyną na wyspie. Jestem Synegalezem ale moja rodzina była tak samo prześladowana jak Tamilowie. Teraz wiele się zmieniło. Na szczęście. Wysuwane przez Tamilskich Tygrysów postulaty separacji hinduskiej północy były bez sensu. Przecież tam nie ma rozwiniętej gospodarki za to jest wiele problemów. Powstałoby biedne państwo głodnych ludzi i raj dla przestępców.
– Tutaj w Jaffnie, na północy kraju jesteśmy zmęczeni wojną – wtóruje napotkany w hinduskiej świątyni Tamil – nie chcemy zabijać, nie chcemy aby ktoś palił nasze domy. Chcemy żyć jak inni. Nigdy więcej wojny. Nie chcemy tutaj już partyzantów. Wolimy turystów.
– Co się stało z Tygrysami? – rzuciłem trudne pytanie młodemu żołnierzowi z Colombo. – Większość wystrzelaliśmy, część uciekła do Indii, inni ukrywają się w domach, często u rodzin na wsi.
– Nie ma specjalnej różnicy pomiędzy terrorystą a żołnierzem – opowiada mi historię zburzenia jego kościoła katolicki kapłan z północy – jeden i drugi sieje strach i zniszczenie. Z tym, że wojsko robi to na masową skalę i nie odpowiada za swoje czyny.
Pytani o obecną sytuację buddyści są zadowoleni z dokonań własnych sił zbrojnych. – Nie było innego wyjścia – mówi sklepikarz z Negombo – jakoś tę wojnę musieliśmy zakończyć. – I nie będzie więcej problemów? – Teraz problemem stają się muzułmanie. Mają dużo dzieci, jest ich coraz więcej i chcieliby rządzić.
– Czy rzeczywiście islam jest nowym zagrożeniem dla pokoju na Sri Lance? – zapytałem pracującego tu od lat księdza. – Jest – usłyszałem – Arabia Saudyjska finansuje młodym muzułmanom stypendia, tam poznają zasady koranu. Później wracają i wcielają je w życie. Kiedyś na Sri Lance muzułmańskie kobiety nie zasłaniały twarzy, teraz coraz częściej się to zdarza a do tego pobożni mężowie każą im chodzić w czadorach. – Przecież tutaj jest strasznie gorąco – odparłem ścierając pot z czoła. – Mężczyźni ubierają się w zwiewne, białe ciuchy więc im to nie przeszkadza. Z islamem jest mniej więcej tak: jeżeli w społeczeństwie żyje od 1 do 3 procent muzułmanów to stanowi on religię pokoju. W granicach 5-7% mniej więcej do 10% pojawiają się żądania obyczajowe, jak ubiór czy jedzenie halal. Powyżej 10% zaczynają się postulaty polityczne a gdy zostanie przekroczona bariera 15% pojawia się widmo wojny. Wspierając Arabię Saudyjską Amerykanie lekkomyślnie narażają kolejne kraje na niebezpieczeństwo.
– To zadziwiające – pomyślałem w duchu – że w miejscu gdzie każdy gorliwie praktykuje swoją wiarę pokoju i miłości, może być tyle jadu oraz wzajemnej niechęci. Przypomniałem też sobie wyczytaną na jednym z tuk tuków inskrypcję – „Pokój zaczyna się od uśmiechu”. Być może to właśnie uśmiech jako pierwsze i najważniejsze przykazanie jest brakującym pierwiastkiem wszystkich religii.

(Trafia do kontenera Ludzie zwyczajni)

To nie będzie świat dla starych ludzi

Niezależnie od tego, jakie decyzje w kwestii przyszłego systemu emerytalnego podejmują współczesne rządy, lepiej zawczasu porzucić wszelkie nadzieje. Co prawda nie wiemy dziś kiedy i jakie nastąpią kryzysy, czy zawali się giełda lub zakończy czas hegemonii dolara. Wiemy natomiast ponad wszelką wątpliwość, kto przejmie stery świata i jaka będzie struktura demograficzna.
Pewnym jest więc, że w przewidywalnej przyszłości dwudziestu – trzydziestu lat władzę przejmą przedstawiciele pokolenia określanego dzisiaj jako generacja Z. Według badaczy tematu osoby urodzone po roku 2000 charakteryzują m.in. wysokie wymagania oraz niski poziom lojalności, cechy kontrastujące z systemem wartości poprzednich pokoleń, dla których kultura cyfrowa nie była kulturą natywną.
Lepiej prędzej, więc niż później stanąć w obliczu pytania, czy postmillennialsi będą się czuli zobowiązani pracować na nasze emerytury?
O ile pokolenia wychowane w mniej wirtualnym świecie, czują obowiązek utrzymywania starszych, przez co godzą się ponosić ciężar składek na ubezpieczenie emerytalne, o tyle niekoniecznie te same wartości zdołały one przekazać własnym dzieciom. Ludzie, którzy od najmłodszych lat spotykają się z krytyką składek na ubezpieczenia społeczne, niekoniecznie więc będą chcieli je płacić.
Zredukowana o 15 procent (do 2050 r.) populacja Polski nie będzie w stanie utrzymać emerytowanego pokolenia wyżu demograficznego lat 80-siątych.
Generacja Z będzie musiała się także zmierzyć z tematem spłaty długu publicznego zaciągniętego przez własnych rodziców oraz dziadków, także tych długów, które zaciągamy dzisiaj. Taki stan rzeczy może wywołać gniew. Międzypokoleniową złość, która zaowocuje jakąś nową formą ageizmu. Dyskryminacji z racji na wiek.
Pracująca, wychowana po roku 2000 mniejszość kontra większość starzejącej się populacji.
Pokolenie Z, w wieku produkcyjnym może mieć też do nas żal za doprowadzenie do katastrofy ekologicznej, której to właśnie ono poniesie najbardziej dotkliwe konsekwencje.
W warunkach demokratycznych, starzejąca się, zapadająca na zdrowiu, niezdolna do pracy większość, będzie jednak dysponować prawem głosu i artykułować swoje interesy przy urnie wyborczej.
Wyrazem konfliktu pokoleń stanie się więc ograniczenie przez „młodych” prawa wybieralności do pułapu osiągnięcia wieku emerytalnego. Czeka nas „demokracja” w której głosować może każdy, ale wybrać da się jedynie osobę przed emeryturą.
Starzy ludzie poczują się biedni i niereprezentowani, młodzi obciążeni ponad miarę kosztem utrzymania starzejącego się społeczeństwa.
Polityka w wykonaniu generacji Z stanie się jeszcze bardziej samolubna, a rozluźnione już dzisiaj więzi społeczne ulegną zerwaniu.
Wiele więc wskazuje na to, że nasze pokolenie, które większość życia przetrwało we względnym dobrobycie, u jego schyłku może cierpieć niedostatek i dyskryminację.
Kiepskim pocieszeniem jest, że problem ten dotknie większości krajów rozwiniętych. Wszędzie tam, gdzie zanikła niegdyś tradycja utrzymywania starców przez własne rodziny i panuje niż demograficzny, stary, niezdolny do pracy prekariat zostanie skazany na łaskę pokolenia, któremu sam nie wpoił wartości.

(Trafia do kontenera Teksty rozmaite)

Reklama samotności

Oglądając od rana całą masę izraelskich reklam telewizyjnych, popadłem w zadumę. Wyprowadźcie mnie z błędu lub utwierdźcie proszę w racji. Odniosłem bowiem takie dziwne, a może nawet w jakiś sposób nieprzyjemne wrażenie, że większość (zdecydowaną!) występujących w nich aktorów charakteryzują kaukaskie cechy antropologiczne. Biali, jasnoocy ludzie z izraelskiego telewizora kontrastują z o wiele bardziej różnorodną rzeczywistością. Wygląda to tak, jakby media głównego nurtu kreowały jakiś idylliczny wizerunek Izraela, odróżniającego się nie tylko kulturowo, ale także rasowo od rdzennej, bliskowschodniej, ludności.
Poza margines bycia “trendy” wyrzuceni są więc nie tylko Arabowie, lecz i Żydzi o ciemniejszym odcieniu skóry (większość moich izraelskich znajomych). Cały przekaz ma charakter amerykański jak hamburger z McDonald’s i na dobrą sprawę widz nie wie, czy ogląda reklamę emitowaną w izraelskim Channel 1, czy jest to przebitka z proTrump-owskej telewizji Fox News.
Być może to tylko moje subiektywne wrażenie. Jeżeli jednak nie, możemy się spodziewać, że wychowane w takim duchu przyszłe pokolenia Izraelczyków zostaną “same pośrodku pustyni”. Wyalienowane, oderwane od etnicznokulturowego kontekstu Bliskiego Wschodu, otoczone sąsiadami, z których każdy będzie o coś miał pretensje i niekoniecznie mogące nadal liczyć na pomoc sojuszników z Waszyngtonu.

(Trafia do kontenera Teksty rozmaite)