Taczka, a sprawa ludzkości

W miasteczku, z którego pochodzę, ludzie wybrali na burmistrza nieudacznika. Facet w ekspresowym tempie pozastawiał w parabankach gminne grunty, zlikwidował dom kultury, zapuścił infrastrukturę i zadłużył budżet, sam zaś na bogato wozi się z rodziną miejskim samochodem elektrycznym, żyjąc ponad stan na koszt wyborców.
Część mieszkańców zebrała podpisy i rozpisała referendum odwoławcze. O tym, czy uda im się pozbyć szkodnika, nie zadecyduje jednak ilość jego zwolenników, bo ci są dziś w zdecydowanej mniejszości, lecz liczba osób biernych, które zamiast iść do urn, pozostaną w domach.
Krajem, w którym się urodziłem, rządzą doprowadzający go do ruiny, wykonujący polecenia ambasady USA i dzielący naród religijni fanatycy.
O tym, że ma to miejsce, nie decyduje większość 39-milionowego społeczeństwa, lecz popierające grupę trzymającą władzę 40% wyborców, co w praktyce się przekłada na jakieś 8 mln obywateli. Również w tym wypadku nie decydują świadomi wyborcy, którzy by chcieli innej Polski, lecz wszyscy ci, którzy pozostają bierni.
Nad światem, w którym żyję, panuje 1% najbogatszych, posiadających dwukrotnie więcej dóbr niż cała reszta ludzkości. Ich spekulacyjny majątek boleśnie kontrastuje z umierającymi z głodu oraz nieleczonych chorób ludźmi na całym świecie. Utrzymanie tego stanu rzeczy zapewne nie byłoby możliwe, gdyby nie oparta na bierności piramida powiązań władzy z biznesem.

Jej najniższym, przaśnie karykaturalnym szczeblem, jest wzywający do niegłosowania w referendum drobny cwaniaczek z Dusznik-Zdroju, wyższym zaś wylewające się ze wszystkich mediów szambo. Niemoc, rządy nieudaczników, afery, brak poczucia stabilizacji, lęk przed biedą, oraz słaby system edukacji sprawiają, że zajęci własnymi problemami ludzie dają temu przyzwolenie.
Liczebna przewaga rządzonych nad rządzącymi jest ogromna i rośnie proporcjonalnie do poziomu sprawowanej władzy. Pomimo zaprowadzenia demokracji, która w ostatnim stuleciu, przybierając rozmaite formy, stała się ogólnoświatową doktryną, o realnej władzy nadal nie decyduje poparcie, którym cieszą się rządzący, lecz bierność, która pozwala rządzić uprzywilejowanej mniejszości.
A lud? Wciąż jak w starym dowcipie: „Lud pije szampana ustami swoich przedstawicieli”.
W dawnych czasach wizjonerzy i marzyciele zakładali, że świat stanie się lepszy, a demokracja zacznie działać, gdy wszyscy ludzie, bez względu na płeć i kolor skóry czy wyznawaną religię uzyskają prawa wyborcze.
Praktyka uzmysławia, że nie decyduje o tym jednak liczba osób uprawnionych do głosowania i wrzuconych przez nich kart wyborczych, lecz przekładająca się na zbiorowość, indywidualna świadomość jednostek.
Historia światowych rewolucji pokazuje, że by nastąpiła zmiana, od karty wyborczej czasami lepiej sprawdza się taczka.

(Trafia do kontenera: Aktywizm niepoprawny)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

29 − = 22