Aktywizm niepoprawny

Teksty z różnych lat – nowe, stare i bardzo stare. O zabarwieniu społeczno-politycznym i polityczno-niepoprawnym. Bywa, że kontrowersyjne 😉

 

Dlaczego jestem przeciwny protestom rolników?

Sprzeciwiam się protestom rolniczym, ponieważ moim zdaniem sektor rolny, czerpiący korzyści z licznych dopłat unijnych i preferencyjnego traktowania, nie powinien ulegać antyunijnej retoryce prawicowych populistów. Protest, zwłaszcza ten wspierany przez środowiska myśliwskie, rodzi poważne wątpliwości moralne. Myślistwo już samo w sobie jest tematem kontrowersyjnym, a jego powiązanie z protestami rolniczymi nie sprzyja budowaniu pozytywnego obrazu tej inicjatywy.

Niepokoi mnie również, że protestujący domagają się całkowitego zakazu importu produktów rolno-spożywczych z Ukrainy. W dobie globalnego handlu takie żądania wydają się nierealne i niesprawiedliwe, szczególnie w obliczu trudnej sytuacji geopolitycznej Ukrainy, będącej od lat ważnym elementem europejskiego rynku rolnego.

Ponadto, postulaty dotyczące zniesienia „przywilejów dla Ukraińców” mogą niestety wydawać się nosić niebezpieczny podtekst antyukraiński, co w czasach konfliktu na Ukrainie jest postawą „nie fair” i nieakceptowalną.

Protestujący wyrażają także sprzeciw wobec Zielonego Ładu Unii Europejskiej, będącego kluczowym elementem walki ze zmianami klimatycznymi. Taka opozycja jest krótkowzroczna, biorąc pod uwagę, że zmiany klimatu bezpośrednio wpłyną na przyszłość rolnictwa, zwiększając ryzyko susz, powodzi i innych ekstremalnych zjawisk pogodowych.

Ostatnim, a zarazem najbardziej niepokojącym elementem protestu, jest żądanie zaprzestania prac nad ograniczeniem odstrzału dzikich zwierząt. Taki postulat jest sprzeczny z zasadami zrównoważonego rozwoju i ochrony przyrody. Dzika fauna jest integralną częścią ekosystemów, a jej nieodpowiedzialne redukowanie może mieć długotrwałe, negatywne skutki dla środowiska naturalnego.

Wobec przedstawionych argumentów, protest rolników, choć może być wyrazem autentycznych frustracji i obaw, wydaje się być nieadekwatny do skali problemów i potencjalnie szkodliwy zarówno dla społeczeństwa, jak i dla środowiska. Rolnictwo, jako jeden z kluczowych sektorów gospodarki, zasługuje na wsparcie i rozwój, ale powinno to odbywać się w duchu dialogu, z poszanowaniem zasad solidarności, zrównoważonego rozwoju i odpowiedzialności za przyszłe pokolenia.

 

Incydent z Gaśnicą w Sejmie: Symptom Wewnętrznych Walk w Konfederacji

Incydent z udziałem posła Grzegorza Brauna, który użył gaśnicy do przerwania uroczystości zapalenia świecy chanukowej w Sejmie, rzuca nowe światło na wewnętrzne napięcia w Konfederacji. Wydarzenie to, spotkawszy się z powszechnym potępieniem, może być symptomem głębszych konfliktów politycznych.
Spekulacje o możliwym odejściu Brauna i założeniu nowej partii wraz z Januszem Korwin-Mikkem pojawiają się już od pewnego czasu. Taki ruch mógłby znacząco osłabić Konfederację, gdyż Braun zabrałby ze sobą pewien niezbędny do utrzymania się w Parlamencie procent elektoratu. Jednocześnie 3% poparcia zapewniłoby nowej formacji politycznej subwencję z budżetu państwa. Tymczasem obecne kierownictwo Konfederacji, na czele z Krzysztofem Bosakiem i Sławomirem Mentzenem, może zostać zmuszone do podjęcia decyzji o wykluczeniu Brauna, co spotka się z utratą poparcia radykałów. W oczach tych ostatnich uwikłana w gry sejmowe Konfederacja straci swoją „antysystemową” wiarygodność.
Jednocześnie Konfederacja, zyskując reputację partii antysemickiej, może być izolowana przez pozostałe siły polityczne, co wiąże się z ryzykiem utraty stanowisk, w tym wicemarszałka Sejmu przez Bosaka. Możliwe jest też nałożenie na Konfederację parlamentarnego „kordonu sanitarnego”.
Braun, mimo strat finansowych wynikających z kary za swoje działania, zyskał wsparcie materialne dzięki zrzutce internetowej oraz stał się popularny w krajach arabskich, co może otworzyć nowe możliwości pozyskiwania sponsorów.
Katastrofą z opóźnionym zapłonem może okazać się jednak brak umiejętności obcowania z gaśnicą, co doprowadziło do nadmiernego zapylenia korytarzy Sejmu, oraz nieprzyjemna konfrontacja z kobietą broniącą menory. Dodatkowo, zarzuty o przerwanie ceremonii religijnej mogą sprawić, że polityk znajdzie się w nieprzewidzianych kłopotach, których nie brał pod uwagę podczas planowania happeningu.
Działania Grzegorza Brauna oraz ich konsekwencje pokazują, jak wielowymiarowa jest gra polityczna wewnątrz Konfederacji i jakie skutki mogą mieć dla całej sceny politycznej w Polsce.

Czas opamiętania (?)

Incydent z dwiema zabłąkanymi rakietami, które trafiły w terytorium RP powinien przypomnieć Polakom jak wielkim złem jest wojna. Każda wojna. Nie ma większego znaczenia, kto je wystrzelił, choć z dużą dozą prawdopodobieństwa zrobiła to ukraińska obrona przeciwlotnicza. Nie jest istotne czyja to pomyłka, ponieważ, gdyby nie rosyjska inwazja na Ukrainę – i poprzedzająca ją cyniczna gra wielkich imperiów  – nigdy by do tego nie doszło. Największą wartością jest pokój, a największym zagrożeniem podżegacze wojenni – zwłaszcza ci w garniturach – bo zwykle to nie oni tracą życie. Jeżeli politycy nie wywołają wojny, to nikt inny z całą pewnością jej nie wywoła. „Wojna jest jedyną rozrywką bogatych, w której udział biorą biedni”. Wielka szkoda ofiar tragicznego incydentu oraz ich rodzin, a także zlęknionych mieszkańców okolicznych miejscowości. W każdej wojnie rację mają tylko ofiary, które są po wszystkich stronach konfliktu.
Obowiązkiem naszego pokolenia jest tak mocno i tak długo naciskać na rządzących aż metodami dyplomatycznymi powstrzymają tę okrutną i bezsensowną wojnę.

Wojna zewsząd przegrana

Na naszych oczach do historii odeszło mityczne braterstwo Polaków z Węgrami.
Gdy na szali stanęły emocje oraz ceny paliw, Madziarzy postawili na materialny interes własnego społeczeństwa.
Chłodna kalkulacja, która co kilka dziesięcioleci szokuje porywczych Słowian, sprawia, że czują się oszukani, w rzeczywistości stanowi normę geopolitycznych relacji.
Niezależnie od ostatecznego wyniku wojskowej batalii, wojnę pomiędzy Ukrainą a Rosją przegrały już obie strony konfliktu.
Nawet jeśli Rosjanom uda się zdobyć Kijów i osiągnąć wszystkie cele militarne, to na Ukrainie, na zawsze stracili „rząd dusz”, jak nigdy dotąd umacniając poczucie więzi oraz ukraińskiej tożsamości narodowej.
Obłożona sankcjami i potępiana ze wszystkich stron Federacja Rosyjska nie będzie w stanie okupować Ukrainy, zajęta działaniami w Europie utraci też wpływy na Bliskim Wschodzie, a w perspektywie kilku dziesięcioleci również w Azji Centralnej, gdzie po cichu umacniają się, urastające do roli międzynarodowego rozjemcy Chiny.
Kosztem Rosji swoją, osłabioną prezydenturą Trumpa, pozycję odbudowują także Stany Zjednoczone, postrzegane z Kremla jako główny antagonista.
Wojnę przegrała i Ukraina. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, prędzej czy później, w wyniku rozmów pokojowych będzie zmuszona, by pójść na ustępstwa, które jeszcze kilka miesięcy temu mogły powstrzymać wybuch krwawego konfliktu.
Nawet jeżeli udałoby się Ukraińcom odeprzeć wojska większego sąsiada, to odbudowa zrujnowanego kraju zajmie dziesięciolecia, zaś odbudowa tkanki demograficznej stanie się niemożliwa. Nie tak kończy się wygrana wojna.
O wiele krótsze niż podnoszenie się z gruzów byłoby przeczekanie ery Putina. Dziesięć czy piętnaście lat jest żadnym okresem w dziejach trwania narodu, dla 70-letniego prezydenta stanowi jednak całą epokę.
Wraz z Rosjanami i Ukraińcami, wojnę przegrywają także ich regionalni sojusznicy, których waluty notują wartości zbliżone do ceny worka na śmieci.
Jednocześnie do wydarzeń na froncie, wszystkie strony konfliktu uruchomiły machiny propagandowe, których głównym celem jest sianie korzystnej dla siebie dezinformacji, zagrzewanie do walki i zachęcanie do wyrzeczeń własnych obywateli.
Na froncie wojennej propagandy od wieków najlepiej sprawdza się religia.
Patriarcha moskiewski i całej Rusi Cyryl poparł rosyjską bratobójczą interwencję na Ukrainie. „Rozpoczęliśmy walkę, która ma znaczenie nie fizyczne, ale metafizyczne” – mówił.
O metafizyczności wysyłania młodych chłopców na śmierć zdaniem hierarchy ma świadczyć, to, że swoim życiem bronią oni dusz Ukraińców przed „paradami gejów” (sic! on naprawdę to powiedział).
Tego typu współpraca tronu z ołtarzem, nie jest niczym nowym i wpisuje się w kulturę polityczną carskiej Rosji.
Przywódcy religijni niejednokrotnie wysyłali na śmierć „niewinnych”, również i w innych miejscach świata.
Ze zdaniem Cyryla nie zgadza się kler ukraiński, według nich Bóg jest po innej stronie… tam, gdzie swoje życie oddają inni „niewinni”, młodzi chłopcy w obronie „europejskiej”, pomajdanowej Ukrainy.
I choć Bóg teoretycznie wybacza wszystko i wszystkim, to według prezydenta Zełenskiego Rosjanom napaści nie wybaczy. Co gorsza, jak twierdzi, nie wybaczą też Ukraińcy. Dla przywódców politycznych armia to zbiór cyfr, a nie indywidualne życiorysy.
„Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” – dwie dekady po trwającej 5 lat II Wojnie Światowej do niemieckich biskupów pisali biskupi polscy. Ich słowa wielu wówczas szokowały, lecz były one historyczną koniecznością.
Im krócej będzie trwać wojna, im szybciej zamilkną działa, przestanie lać się krew i zostanie podpisane porozumienie pokojowe, tym łatwiej i szybciej nastąpi nieuchronne pojednanie.
Aby wybuchła wojna wystarczy, by dwie grupy ludzi uwierzyły w dwie odmienne propagandy. W każdej wojnie rację mają tylko ofiary, a one są po obu stronach konfliktu.


Krótko o Ukrainie

Po widowiskowej ucieczce z Afganistanu Amerykanie wycofują personel dyplomatyczny z Ukrainy.
Miło by było, gdyby przy okazji zabrali ze sobą wojskowy złom własnej produkcji, który do tego kraju zewsząd zwieziono.
Mamienie Ukraińców wejściem do NATO oraz Unii Europejskiej, przy jednoczesnym pchaniu ich do wojny, której nikt na świecie nie chciałby się podjąć, jest podłością, porównywalną jedynie ze zdradą Polski przez aliantów w roku 1939.
Wschodnioeuropejska Ukraina, gdzie połowa obywateli porozumiewa się w języku rosyjskim, potrzebuje POKOJU, nie zaś „Zachodu”.
Jedynie wyważone, zorientowane na Wschód władze w Kijowie są w stanie powstrzymać konflikt i zjednoczyć rozbite państwo.
Z militarnego punktu widzenia, potencjalna wojna będzie wielowymiarową katastrofą, zaś przekazana Ukraińcom broń zostanie użyta i poczyni zniszczenia jedynie na terytorium Ukrainy. Jeszcze jest czas na opamiętanie… jego upływ odmierza jednak bicie w bębny wojenne.


Przepis na przystawkę.

W ostatnim czasie coraz głośniej mówi się o rolniczej Agrounii jako nowej, rzekomo lewicowej sile politycznej.
Na działalność AU oraz jej lidera Michała Kołodziejczaka od początku spoglądam z rezerwą. W tym miejscu postaram się przedstawić mocne przesłanki, które mogą świadczyć, że inicjatywa jest zaplanowana lub przynajmniej wspierana z ul. Nowogrodzkiej, co ma na celu utrzymanie władzy przez tracący popularność wśród swojego tradycyjnego elektoratu PiS.
To oczywiste, że Kaczyński, aby zachować władzę, dałby Kołodziejczakowi czego ten tylko zapragnie… tekę wicepremiera, ministerstwo rolnictwa, lasy państwowe, agencje rolne i możliwość wykoszenia PSL-u na wsi.
Przesuwając się na lewo, co właśnie obserwujemy Agrounia jednocześnie rozszerza elektorat, stanowiąc realne zagrożenie dla ludowców oraz być może lewicy, którym niewiele brakuje, by znaleźć się pod progiem wyborczym, co może być kluczowe dla podziału mandatów w przyszłym parlamencie. Tymczasem lider AU od początku konsekwentnie twierdzi, że do polityki idzie po władzę, a kolejny rząd nie powstanie bez udziału jego ugrupowania. Samodzielne rządy nie wchodzą w grę, a więc koalicja.
Kolokwialnie rzecz ujmując, Kołodziejczak byłby frajerem, gdyby po ewentualnym przekroczeniu progu usytuował się po stronie opozycji, gdzie nie zabraknie osób, partii i frakcji do podziału stanowisk, w tym, przynajmniej teoretycznie, konkurencyjny PSL.
Tymczasem w zamian za skukizowanie lider Agrounii od PiSu dostałby wiele, wiele więcej.
Chłop, przedsiębiorca, krzykacz, zwłaszcza taki w Lexusie i z kilkumilionowym majątkiem kalkulować potrafi.
Wejście w koalicję z PiS elektoratowi sprawnie wytłumaczą reżimowe media, usłużni „lewicowi” dziennikarze pokroju Rafała Wosia oraz zbudowane niedawno, przez kontrowersyjnego milionera z branży futrzarskiej medialne zaplecze.
Mogłoby się więc wydawać, że nie jest niczym dziwnym, gdy związany z ojcem Rydzykiem futerkowiec dotuje media przychylne rolniczej Agrounii. Zwłaszcza, że Kołodziejczak stanął w obronie branży przed tzw. piątką dla zwierząt, byłby więc cennym nabytkiem w sejmie, a jeszcze cenniejszym w rządzie.
Ciekawiej się robi, kiedy sprawie przyjrzymy się bliżej.
Wydawcą takich mediów jak miesięcznik Świat Rolnika, portal Świat Rolnika Info, telewizja Świat Rolnika TV, a wcześniej dodatkowo skrajnie prawicowy portal wSensie.pl jest Fundacja Wsparcia Rolnika Polska Ziemia, zaś jej prezesem wspomniany uprzednio przedsiębiorca z branży futrzarskiej Szczepan Wójcik.
Polska Ziemia, przynajmniej potencjalnie stanowi intelektualne i techniczne zaplecze partii Kołodziejczaka.
We wszystkich wspomnianych mediach stałymi gośćmi są „eksperci” z Ordo Iuris, denialiści klimatyczni lub takie znamienite postacie polskiego rolnictwa jak Rafał Ziemkiewicz.
Czy da się zarobić na rolniczych mediach? Zwłaszcza zatrudniając profesjonalną redakcję (o prawicowym backgroundzie), grafików oraz montażystów?
Da się, ale pod warunkiem, że w czasie wolnym od robienia polityki, pracownicy fundacji zajmą się realizowaniem kampanii medialnych za pieniądze rządu.
W secie dodatkowym Polska Ziemia w roku 2020 dostała wsparcie w ramach tarcz covidowych w wysokości 168000 zł.
Niepolityczna, zarobkowa działalność fundacji, opiera się na finansowanych ze środków ministerialnych kampaniach „edukacyjno informacyjnych i społecznych”. Wśród opłacanych z kieszeni podatnika akcji medialnych znalazły się: Nie Przelewaj, kampania ekologiczna, przy której organizacji w charakterze eksperta został zatrudniony znany jako denialista klimatyczny Dr Grzegorz Chocian (Finansowanie: Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej”), „Potrzebni i aktywni 60 plus” (Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej), Dzień przyjaźni polsko-węgierskiej i wiele innych imprez, których pełną listę znajdziecie na stronie internetowej fundacji…
Podczas pierwszej partyjnej konwencji AU, w której udział wzięli m.in. przedstawiciele organizacji lewicowych, sporo kontrowersji wywołała muzyczna oprawa imprezy – najpierw wspólnie odśpiewano Rotę, a następnie puszczono teledysk z muzyką kapeli z nurtu RAC (Rock Against Communism) Horytnicy, zakończono zaś przaśną potańcówką w rytmach discopolo.
Kontrowersyjna była oczywiście związana ze skrajną prawicą Horytnica.
W ostatnich minutach nagrania, które rzekomo stworzył „anonimowy sympatyk” pojawia się wyświetlona w prawym górnym roku kryptoreklama wspomnianego powyżej portalu Świat Rolnika, który obszernie relacjonuje imprezy Kołodziejczaka i bez wątpienia jest czynnikiem kształtującym poglądy młodych farmerów. Analizując video nietrudno dojść do wniosku, że ów „sympatyk” posiada bardzo szeroki dostęp do dużej bazy nagrań imprez Agrounii.
Być może Polska to piękny kraj, gdzie bezdomni dzielą się z ojcem dyrektorem swoim ostatnim mercedesem, zaś anonimowi sympatycy spontanicznie tworzą media i bezpłatnie przygotowują oprawę partyjnych kongresów.
Jeżeli jednak jest inaczej, można dojść do wniosku, że otrzymująca środki finansowe z rządu, kierowana przez futrzarskiego milionera fundacja, przygotowuje grunt pod przystawkę, którą po wyborach skonsumuje Jarosław Kaczyński.

„Warto być przyzwoitym”

Większość z uwięzionych na białoruskiej granicy 4000 osób stanowią Kurdowie z Iraku oraz Syrii.
Są to ci sami ludzie, których obrona przed represjami ze strony Saddama Hussein’a była pretekstem do interwencji wojskowej Amerykanów, kiedy to przy pomocy Polaków napadli na Irak, doprowadzając państwo i życie jego mieszkańców do chaosu oraz kompletnej ruiny.
Są to też ci sami ludzie, których nierównej walce przeciwko Państwu Islamskiemu, jeszcze kilka lat temu kibicowali Polacy, a polscy ochotnicy podobno zasilali ich szeregi, o czym z dumą informowały krajowe media.
Wielu z nich to jazydzi oraz chrześcijanie. Wszystkich łączy jedno: są uchodźcami, i co nie wzbudza żadnych wątpliwości, powinni zostać zarejestrowani oraz przyjęci w przygotowanych do tego ośrodkach.
Mówimy o skromnej liczbie 4000 osób, podczas gdy w ubogich (aby nie powiedzieć nędznych) latach dziewięćdziesiątych Polska przyjęła około 100 000 muzułmańskich uchodźców z Czeczenii. Brak jakiejkolwiek polityki imigracyjnej rządu PiS, który chciał tych ludzi „wziąć głodem oraz chłodem” doprowadził do katastrofy humanitarnej, którą należy w cywilizowany sposób natychmiast rozwiązać.
Kurdowie często porównywani są do Polaków, którzy zdradzani przez świat wielkiej polityki, latami opierali się zaborcom, wielokrotnie przy tym korzystając jako uchodźcy, z gościny innych narodów.
Teraz przyszła kolej na każdego z nas – kolej, aby być człowiekiem – nasze postawy tworzą opinię publiczną, i jako takie mają kluczowe znaczenie.
Testament naszych przodków ma wydźwięk jednoznaczny: „Za wolność naszą i waszą”… na całym świecie i bez uprzedzeń, zawsze po stronie słabszych i uciśnionych.
Taki jest prawdziwy, historyczny duch tego, co zwykliśmy nazywać polskością.
Dyskusja o tym, kto i dlaczego wykorzystuje tragedię uchodźców dla własnych celów, w tym momencie jest bezprzedmiotowa, bo nie prowadzi do rozwiązania problemu. Nic nie usprawiedliwia odmowy podania szklanki wody, kromki chleba oraz udzielenia niezbędnej pomocy medycznej człowiekowi w potrzebie.
Wypada dziś wspomnieć słowa profesora Władysława Bartoszewskiego: „Warto być przyzwoitym”.

 

Trudne czasy przynoszą proste odpowiedzi.

Miejcie oczy szeroko otwarte, bo jest to dobry moment w historii Polski, na weryfikację listy znajomych — zarówno w „wirtualu” jak i w realu. Nie ma co się łudzić… Ktoś, komu nie przeszkadza widok ludzi pijących na granicy wodę z brudnego strumienia, głodnych, chorych, do których nie dopuszcza się lekarza, a jako alternatywę przedstawia obóz koncentracyjny dla uchodźców bądź też powrót do talibskiego Afganistanu… nie udzieli Ci pomocy gdy sam się znajdziesz w potrzebie. Zwłaszcza jeżeli taka pomoc będzie się wiązać z jakimkolwiek wyrzeczeniem. Trudne czasy przynoszą proste odpowiedzi.

———————–

Bestialstwo polskich pograniczników, którzy niczym strażnicy nazistowskich obozów koncentracyjnych, uzbrojeni po zęby, drutem kolczastym otaczają bezbronnych i wystraszonych uciekinierów, przypomniało mi tekst, który napisałem w 2012 roku.
Było to w czasach, w których klasa polityczna jednogłośnie popierała okupację Afganistanu, a amerykańscy, brytyjscy i polscy okupanci przy milczeniu mediów, podobnie jak dzisiaj, łamali prawa człowieka.
Każdy ze stojących z polską flagą na ramieniu przy granicy z Białorusią zielonych ludzików, powinien w przyszłości zostać zdemaskowany i pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Tak samo jak postawiony przed sądem i skazany został Robert Bales, amerykański oprawca z Afganistanu, który w 2012 roku z zimną krwią zamordował 16 cywili w Kandaharze.

KRWAWA MARY

„To, co donoszą media, całkowicie nie zgadza się z charakterem człowieka, którego znam i podziwiam” – żona sierżanta sztabowego Roberta Bales’a.

W to wtorkowe popołudnie Robert płakał jak bóbr.

– Pozabijam tych sku***synów, Ameryka nie umrze.  Cóż za przywódca, cóż za orędzie, podkręć telewizor. George przemawia.

„Dziś nasi współobywatele, nasz sposób życia, nasza wolność zostały zaatakowane serią zaplanowanych i zabójczych aktów terroru. […] Nasze wojsko jest silne i pozostaje w gotowości”.

Zło rodzi zło, krew żąda krwi. Wszystkie cztery zagraniczne misje wojskowe mijały spokojnie. Kilka kul wystrzelonych do terrorysty w obronie wolności, demokracji i amerykańskiego stylu życia stanowi powód do dumy. W końcu nie po to sierżant sztabowy Robert Bales po zamachach z 11 września odpowiedział na wezwanie Georga W. Busha, aby teraz rozdawać posiłki szczeniętom wroga.
Krew jest słodka, pierwszym zabitym śmierdzielem był stary muzułmanin, który nie odpowiedział na podwójne wezwanie „stój, bo strzelam”. Każdy kolejny trup hipnotyzuje. Cudownie jest być panem życia.
Krew to narkotyk, który pozwala zapomnieć amerykańskiemu żołnierzowi o niespłaconej racie za dom i hipotece, której wartość przerosła wartość nieruchomości. Ekstatyczny trans mordercy uzależnia silniej niż kokaina. Śmierć daje solidnego kopa. Prawdziwy narkotyk bogów.

Ciężko jest wracać do kraju, gdzie bez dreszczyku emocji, przed żoną i dwójką dzieci trzeba zgrywać domowego bohatera Stanów Zjednoczonych Ameryki. – Jak to możliwe, że tu nikt się nie boi Roberta Bales’a? Ja wam pokażę kim jestem.

Na szczęście w wolnym kraju sąd nie pozwoli skrzywdzić bohatera. Niekarany, żołnierz, obrońca ojczyzny. Łagodny wyrok za napad i więcej tego nie rób. Ameryka potrzebuje bohaterów, tu na wolności, nie tam w więzieniu. Kolejna wpadka. Twój kredyt zaufania został wyczerpany. Nieudzielenie pomocy ofierze wypadku brzmi paskudnie. Jakże się ona pięknie wykrwawiała. Śmierć jest częścią naszego istnienia. Tak przynajmniej nauczał garnizonowy kaznodzieja.

Przewinienia należy odpokutować. Ameryka kocha i wybacza swoim wiernym synom. Nie nadajesz się do spokojnego życia w wolnym kraju, więc wracaj gdzie twoje miejsce. Tym razem zobaczysz Afganistan.

– Krwawa Mary. Jedna, dwie, cztery… nie pamiętam. Pozabijam tych sku***synów. W ich lepiankach z koziego gówna. Jeb*ni terroryści! To przez was jest ten cały bałagan, to wy zniszczyliście Światowe Centrum Handlu. Nie śmiej się gówniarzu! To przez twoich starszych braci nie stać mnie na spłatę kredytu! Wyrzuć te kamyczki na ziemię. Dzisiaj kamienie jutro granaty. Giń gnoju! Idź do piekła. Wszyscy idźcie do piekła sku***syny!

To niemożliwe, że zabiłem 16 osób. Pamiętam, co było przed. Piliśmy. Wszyscy pili, jak co dzień. Strzały? Strzelałem? Ja sam? A co robili inni? Brudasów nienawidzą tu wszyscy. Pamiętam też kaca. Najgorszy jest po zerwanym filmie. Tak to już bywa, gdy się łączy wódę, whisky i prochy. Ale… tak łączą tu wszyscy.

Bezspadkowa wpadka polskiej dyplomacji

Fakt wysuwania roszczeń majątkowych w stosunku do Polski przez amerykańskie organizacje pozarządowe, oraz wspieranie tych żądań przez Kapitol uważam za niemoralny.
Jednocześnie obnaża on indolencję w sprawach polityki międzynarodowej prowokującego konflikty reżimu PiS.
Jeżeli komukolwiek należałyby się pieniądze, byłyby to żydowskie wspólnoty w Polsce, nie zaś samozwańczy spadkobiercy mienia bezspadkowego zza oceanu.
Jako że organizacje te powstały wiele lat po zakończeniu II Wojny Światowej i nie mają nic wspólnego z tysiącletnią tradycją polskich Żydów, ich żądania można uznać, za kolejną po obdarowaniu Kościoła oraz reprywatyzacji „na lewe papiery”, próbę wyłudzenia znacznych środków finansowych.
Zasadniczo sprawa mienia bezspadkowego została załatwiona już w czasach PRL, kiedy ów majątek był zrujnowany przez działania wojenne i nikt w USA się o niego nie upominał.
Osobiście nie umiałbym sobie wyobrazić powodów, dla których mógłbym żądać, by młodzi Białorusini i Ukraińcy wypłacali mi odszkodowania za majątki pozostawione 80 lat temu przez wypędzonych z tych państw moich pradziadków. Przecież ja własnego pradziadka nawet nie znałem. A co dopiero z mieniem, po którym nie zostali żadni spadkobiercy… Historię zostawmy historykom.
Jednak mam pewien pomysł. Jeżeli Amerykanie w roku 2021 chcą prostować ścieżki z czasów II Wojny Światowej, to niech równocześnie zażądają należnych Polsce odszkodowań od Niemiec i z nich odejmą majątek wg. nich należny organizacjom pozarządowym w USA, plus prowizję dla prawników, a resztę przelewem odeślą do Warszawy.

Antytrydenckie szaleństwo Papieża Franciszka.

Co chwilę odkrywane są kolejne groby ofiar Kościoła Katolickiego w Kanadzie (a przedtem w innych krajach), całym światem wstrząsają skandale seksualne z udziałem biskupów oraz księży, gwałty na dzieciach, molestowanie zakonnic i malwersacje finansowe. Jednocześnie pustoszejące świątynie zamienia się na dyskoteki oraz puby. Taki jest aktualnie obraz największego z wyznań chrześcijańskich.
I zgadnijcie, co w tej sytuacji robi Watykan?
To niepojęte, ale zamiast pozbyć się z własnych struktur przestępców Papież Franciszek… zabrania odprawiania stanowiącej przez stulecia centrum katolicyzmu tzw. Mszy Św. Trydenckiej.
W praktyce oznacza to wypchnięcie z Kościoła grupy ludzi, którym jako nielicznym we współczesnym świecie na tej przynależności naprawdę zależy.
„Eksmitowane” z kościołów parafialnych grupy tradycjonalistów, w skali całej instytucji są niszowe, ale jednocześnie są to środowiska ludzi głęboko wierzących, kultywujących kulturę łacińską, w których głośnych afer obyczajowych nigdy nie było.
Czego się więc obawia Watykan? Że w świecie celebrytów i Tik Toka, w którym nie czyta się książek, a życie prowadzi „łatwo, lekko i przyjemnie” większość katolików nagle zechce uczyć się łaciny i żyć zgodnie z tradycyjną moralnością? Dlaczego komuś przeszkadza to, w jakim języku i w jaki sposób modli się inna osoba?
Osobiście wymazywanie tradycji łacińskiej odbieram w kategoriach kulturowego barbarzyństwa. Lubię odwiedzać świątynie wszelkich wyznań, poczuć atmosferę miejsca, obserwować ludzi, uczyć się od wszystkich, którzy stają na mojej drodze, bo każdy człowiek posiada coś wartościowego do przekazania.
Kościół Katolicki pojmuję właśnie przez pryzmat liturgii trydenckiej, jej niesamowitej atmosfery, kulturowego i artystycznego przekazu, tradycyjnej teologii, sięgających tysiące lat wstecz śpiewów oraz modlitw.
Gdy jestem w mieście, w którym funkcjonuje kaplica Bractwa Św. Piusa X, zawsze staram się ją odwiedzić – posiedzieć w ciszy i gdy istnieje taka możliwość wziąć udział w Mszy Św. po łacinie (od wczesnej młodości znam Mszę Trydencką na pamięć).
Efektem decyzji Watykanu będzie przeniesienie się wiernych Tradycji do tych właśnie wyklętych przez hierarchów małych kaplic Bractwa Św. Piusa X. Stanie się to przy jednoczesnym pustoszeniu i sprzedaży kościołów parafialnych na potrzeby branży rozrywkowej. Niezależnie od represji, a może dzięki nim, Msza Trydencka przetrwa, tego jestem pewien, lecz czy przetrwa Kościół Papieża Franciszka? Miejcie oczy szeroko otwarte, bo na naszych oczach kończy się Kościół Rzymskokatolicki, przynajmniej w formie, którą znaliśmy dotychczas.

 

Cieszmy się z kompromitacji polskich piłkarzy

Cieszcie się z każdej kompromitacji piłkarskiej reprezentacji Polski i życzcie jej wielu wspaniałych porażek. Ja tak robię. Partactwu biało-czerwonych skórokopów, w sporej mierze zawdzięczam umiejętność samodzielnego myślenia.
Był to rok 1997, Polska w żenującym (jak zwykle) stylu nie zakwalifikowała się do Mistrzostw Świata we Francji (’98). Wtedy też jako nastolatek, oglądałem wszystkie mecze reprezentacji, pieczołowicie wypełniając dołączoną do jakiejś gazety kolorową książeczkę z miejscami na wyniki meczów.
Naturalnie długo jej nie powypełniałem, bo z turnieju szmaciarze popisowo odpadli już w przedbiegach, a wraz z nimi z mojego życia, na zawsze wypadł telewizor.
Jednocześnie z meczami, wyleciały związane z nimi rozczarowania, celebryci, seriale, podsuwane przez kogoś wiadomości oraz zaliczająca coraz to głębsze dno muzyka popularna.
Od tej pory o moich poglądach i życiowych wyborach decydują osobiste doświadczenia.
Zamiast stracić tysiące godzin przed telewizorem, przeczytałem w tym czasie sporo książek, co zapewne także odcisnęło piętno na mojej osobowości oraz sposobie postrzegania świata.
Oczywiście na własnej drodze niejednokrotnie błądzę i popełniam błędy, jednak z pełną świadomością, że jest to moja osobista ścieżka, nie zaś kolektywny sposób myślenia, który przygotowali dla mnie inni.
Dzięki pozbyciu się telewizji, poza książkami oraz prasą, w moim życiu bardzo szybko, bo już w latach dziewięćdziesiątych XX w., pojawił się Internet, zatem świat stał się dla mnie mniejszy o wiele wcześniej niż dla większej części współobywateli.
Przez ćwierć wieku oderwania od telewizji byłem biernym obserwatorem popkultury – ominął mnie kult Jana Pawła II, nigdy nie kibicowałem ani Małyszowi, ani Kubicy, nie widziałem nawet jednej powtórki jednej bramki z Euro 2012, nie rozpalał mnie gaz (g)łupkowy, śmieszył „złoty pociąg”, nie znam przyśpiewek discopolo, nie płakałem po Smoleńsku, ani nie wierzyłem w „Zieloną Wyspę” Donalda Tuska…
Z wiekiem, coraz bardziej cenię sobie, że nie potrafię znaleźć tematu do rozmowy z większością Polaków, jeszcze bardziej doceniając tych, z którymi mam o czym rozmawiać.
Niestety równocześnie dostrzegam postępujący proces idiocenia kompletnie zmanipulowanego społeczeństwa, za co głównie odpowiedzialne są kształtujące kolektywny punkt widzenia mass media.
Jeśli więc na skutek kompromitującej gry biało-czerwonej jedenastki, choć trochę ochłonie rozgrzane do czerwoności narodowe ego, a niewielki procent kibiców zrezygnuje z telewizji, wszystkim wyjdzie to na dobre.
A futbol? Osobiście go uwielbiam – na ekranie grając w Sensible World of Soccer, lub oglądając na żywo, sporadycznie, ale z trybun stadionu.

Zmiana dzieje się już teraz

Będąca w schyłkowym stadium egzystencji Cywilizacja Zachodu utraciła swoją myśl przewodnią, w konsekwencji tego nie wie, w którym podążać kierunku. Taka cywilizacja jest popychana przez odśrodkowe siły w rozmaite strony, co wymusza zmianę dotychczasowego kursu.
Pierwszą drogę, którą obiera, naznaczają najwygodniejsze, egoistyczne działania, kierowane przez najniższe instynkty. Jest to naturalne środowisko lęgowe wszelkiej maści populistów, dyktatorów oraz systemów totalitarnych.
Obywatele powierzają swój los populistom, gdyż dociera do nich, że cały znany im świat popada w ruinę. Chcieliby odbudować konstrukcję, poprzez malowanie fasady, bez przebudowy skorodowanych fundamentów.
Populiści obiecują proste, egoistyczne rozwiązania oraz wskazują „winnych” złej sytuacji – niewidzialnych bądź też słabszych.
Ostatecznie nie posiadając zdolności do rozwiązywania żadnych problemów, za to odgrzebując stare i wyznaczając nowe linie podziału w społeczeństwie, populizm przyspiesza dalszy upadek Cywilizacji Zachodu. Popycha ją w kierunku kolejnych buntów.
Tego typu bolesny bodziec i czasowy regres jest etapem większej zmiany cywilizacyjnej, wymagającej wykluczenia na przyszłość pewnych ścieżek, które stanowiły najgorszy element minionej epoki.
Tym sposobem w powtarzalnym cyklu narodzin oraz upadków cywilizacji, za każdym razem gruzy starego świata, stają się gruntem, na którym powstaje ład, oparty o odmienne zasady cywilizacyjne.
Przyglądając się historii schyłku Imperium Rzymskiego lub Imperium Khmerów można dojść do wniosku, że najbliższe pokolenia mieszkańców Zachodu czekają trudne czasy.
Niepowodzenia materialne prowadzą do radykalnych wniosków politycznych, wywołują iluzję prostych rozwiązań „na skróty”.
Taki cywilizacyjny skrót teoretycznie jest możliwy, dokonali go np. na przełomie XX i XXI wieku Chińczycy. Jakkolwiek, aby „iść na skróty” należy znać drogę oraz cel, co w wypadku współczesnego Zachodu jest raczej wykluczone.
Obietnice wyborcze populiści zwykli podbudowywać na legendach, narodowych mitach, snach o potędze, kompleksach i niespełnionych pragnieniach. To skuteczna metoda zarządzania społeczeństwem, gdyż radykalizm i fanatyzm powstają w tych samych zakamarkach osobowości, w których rodzą się sny i marzenia.
Świat snów, opisywany przez starożytnych filozofów świat astralny, jest tak samo piękny co i brutalny. Nie zna zahamowań. Jest jak składający się z myśli system operacyjny, który obsługuje będącą ich rezultatem rzeczywistość.
Zapewne jeszcze wiele fałszywych dróg i bolesnych doświadczeń czeka obywateli państw Zachodu, zanim zostanie przezwyciężony cywilizacyjny impas, powstały w wyniku wyczerpania się potencjału chrześcijaństwa.
Myśl, która zastąpi starą religię, będzie stanowić odpowiedź na problemy pozostałe w spadku po mijającej epoce, oraz te, które wywoła jej ostateczny upadek.
Obserwując, jak populiści w obronie „tradycji i wartości” rozmontowują szczytowe osiągnięcia własnej cywilizacji, wiedzmy, że wielka zmiana dzieje się już teraz.

Taczka, a sprawa ludzkości.

W miasteczku, z którego pochodzę, ludzie wybrali na burmistrza nieudacznika. Facet w ekspresowym tempie pozastawiał w parabankach gminne grunty, zlikwidował dom kultury, zapuścił infrastrukturę i zadłużył budżet, sam zaś na bogato wozi się z rodziną miejskim samochodem elektrycznym, żyjąc ponad stan na koszt wyborców.
Część mieszkańców zebrała podpisy i rozpisała referendum odwoławcze. O tym, czy uda im się pozbyć szkodnika, nie zadecyduje jednak ilość jego zwolenników, bo ci są dziś w zdecydowanej mniejszości, lecz liczba osób biernych, które zamiast iść do urn, pozostaną w domach.
Krajem, w którym się urodziłem, rządzą doprowadzający go do ruiny, wykonujący polecenia ambasady USA i dzielący naród religijni fanatycy.
O tym, że ma to miejsce, nie decyduje większość 39-milionowego społeczeństwa, lecz popierające grupę trzymającą władzę 40% wyborców, co w praktyce się przekłada na jakieś 8 mln obywateli. Również w tym wypadku nie decydują świadomi wyborcy, którzy by chcieli innej Polski, lecz wszyscy ci, którzy pozostają bierni.
Nad światem, w którym żyję, panuje 1% najbogatszych, posiadających dwukrotnie więcej dóbr niż cała reszta ludzkości. Ich spekulacyjny majątek boleśnie kontrastuje z umierającymi z głodu oraz nieleczonych chorób ludźmi na całym świecie. Utrzymanie tego stanu rzeczy zapewne nie byłoby możliwe, gdyby nie oparta na bierności piramida powiązań władzy z biznesem.
Jej najniższym, przaśnie karykaturalnym szczeblem, jest wzywający do niegłosowania w referendum drobny cwaniaczek z Dusznik-Zdroju, wyższym zaś wylewające się ze wszystkich mediów szambo. Niemoc, rządy nieudaczników, afery, brak poczucia stabilizacji, lęk przed biedą, oraz słaby system edukacji sprawiają, że zajęci własnymi problemami ludzie dają temu przyzwolenie.
Liczebna przewaga rządzonych nad rządzącymi jest ogromna i rośnie proporcjonalnie do poziomu sprawowanej władzy. Pomimo zaprowadzenia demokracji, która w ostatnim stuleciu, przybierając rozmaite formy, stała się ogólnoświatową doktryną, o realnej władzy nadal nie decyduje poparcie, którym cieszą się rządzący, lecz bierność, która pozwala rządzić uprzywilejowanej mniejszości.
A lud? Wciąż jak w starym dowcipie: „Lud pije szampana ustami swoich przedstawicieli”.
W dawnych czasach wizjonerzy i marzyciele zakładali, że świat stanie się lepszy, a demokracja zacznie działać, gdy wszyscy ludzie, bez względu na płeć i kolor skóry czy wyznawaną religię uzyskają prawa wyborcze.
Praktyka uzmysławia, że nie decyduje o tym jednak liczba osób uprawnionych do głosowania i wrzuconych przez nich kart wyborczych, lecz przekładająca się na zbiorowość, indywidualna świadomość jednostek.
Historia światowych rewolucji pokazuje, że by nastąpiła zmiana, od karty wyborczej czasami lepiej sprawdza się taczka.

Nikt nie obroni demokracji.

Wybory prezydenckie w Polsce wykazały, że reżim PiS sam w sobie nie stanowi zagrożenia dla demokracji. Jest on znakiem, że nowożytna demokracja weszła w agonalną fazę populizmu.
System, który w założeniach nadając masom podmiotowość, miał przekazać władzę w ręce ich najlepszych przedstawicieli, na naszych oczach przestaje działać.
Na całym świecie mężów stanu, zastępują popularni w danej chwili i wymieniani “po zużyciu” idole. Niegdysiejsze programy wyborcze, są podmieniane na bełkot doraźnych obietnic, a wielkie idee ustępują miejsca zarządzaniu strachem.
Język, którym operują populiści, jest wewnętrznie sprzeczną mieszanką absurdalnych lęków z przekonaniem o własnej wyższości.
W świecie zachodniej demokracji proces “idolizacji” polityki zaczął się już wcześniej, w drugiej połowie XX stulecia.
Najpierw ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Ghanie została Shirley Temple, następnie Ronald Reagan prezydentem kraju. Ten model spodobał się ludowi i został rozwleczony po świecie wraz z obowiązkowym pakietem zasad amerykańskiej demokracji. Obecnie globalna lista celebrytów, którzy “awansowali” do bycia wpływowymi politykami, liczy co najmniej kilkaset nazwisk.
Jeszcze dwie dekady temu celebryci byli powszechnie zatrudniani do wspierania polityków w kampaniach wyborczych. Współcześnie z podobną częstotliwością zatrudnia się ich do bycia politykami. Działa to też w drugą stronę, wystawianych w wyborach zawodowych polityków media kreują na celebrytów.
Celebryta nie musi być uzdolnionym aktorem lub piosenkarzem, wystarczy, aby był znany z bycia sławnym. Profity ze swojej sławy czerpie tak długo, jak długo jest o nim głośno.
Nie bez przyczyny sztab wyborczy Andrzeja Dudy, doradził mu kompromitujące rapsy na temat mierzenia się z “ostrym cieniem mgły”.
Bycie miernym nie przeszkadza w byciu sławnym, nie stanowi więc i przeszkody w byciu prezydentem.
Światopogląd współczesnego wyborcy kreuje się za pomocą starannie spreparowanych oraz odpowiednio podanych faktów medialnych.
Przekłada się to na obsadzanie stanowisk przez polityków, którzy najskuteczniej potrafią manipulować masami, nie zaś tych, posiadających ku temu najlepsze predyspozycje.
Zgodnie z założeniem demokratów, misją mediów publicznych jest rzetelne informowanie społeczeństwa, co przynajmniej w teorii miałoby przełożenie na rozsądne i świadome decyzje wyborcze. W dobie populizmu priorytety te uległy zmianie.
Nietrudno odnieść wrażenie, że głównym kryterium doboru oraz sposobu przedstawiania materiałów informacyjnych w TVP są zamawiane przez sztabowców PiS badania opinii publicznej.
Dla inżynierów propagandy nie jest istotna prawdziwość informacji, lecz grunt, na jaki one padają oraz jaki efekt osiągną.
Nie byłbym zdziwiony, gdyby wyszło na jaw, że na biurku Jacka Kurskiego leżą szczegółowe badania mówiące o tym, jaki procent widowni jest słabo wykształcony, jaki sfrustrowany, a ilu widzów wieczorne Wiadomości ogląda na kanapie, komentując rzeczywistość po wypiciu dwóch lub trzech puszek piwa.
To do nich konkretnie jest skierowany (i tylko przez nich przyswajalny) prosty, agresywny komunikat przebijający się z pasków oraz ust prowadzących programy informacyjne mediów publicznych.
Przynajmniej w teorii demokratom zależy, by głos oddali wszyscy obywatele, niezależnie od prezentowanych poglądów politycznych.
Współcześnie wszystkim stronom sceny politycznej (włącznie z “opozycją demokratyczną”) zależy, aby licznie zagłosował jedynie ich własny elektorat.
Jeżeli dodamy do tego angażowanie całego aparatu państwa w kampanię jednego z polityków, utrudnianie głosowania za granicą czy skrócenie z dwóch tygodni do trzech dni okresu na składanie protestów wyborczych, mamy pełen obraz niechcianej demokracji. Dzisiaj nie chcą jej ani politycy, ani wynoszący ich do władzy za cenę obietnic wyborcy.
Populiści są jak sępy, które pojawiają się nad niechcianą demokracją. Reżim PiS nie jest już dla demokracji niebezpieczny.
Jest on za to żywotnym zagrożeniem dla wolności, zapowiedzią nadchodzącej epoki ucisku, powrotu do świata bezkarnych watażków sprawujących władzę nad stłamszonym ludem.
Dwudziestowieczni dyktatorzy zapisali jedną z najczarniejszych kart w historii ludzkości.
Autorytarne państwo Jarosława Kaczyńskiego coraz mniej przypomina państwo opisane na kartach konstytucji, a coraz bardziej faszystowską dyktaturę Salazara, z mroczną perspektywą na pinochetowskie rządy Zbigniewa Ziobry.
Samozwańczy “naczelnik” Kaczyński, formalnie pozbawiony funkcji w państwie, nieformalnie stojący na jego czele, uzmysławia, że już dzisiaj władza w Polsce nie musi iść w parze z żadną odpowiedzialnością.
Strategia “pełzającej” powoli dyktatury sprawia, że odurzeni propagandą wyborcy, któregoś dnia niepostrzeżenie obudzą się w represyjnym, zrujnowanym ekonomicznie kraju, w którym o wszystkim decydują służby oraz elita partyjna. I raczej nic z tym nie możemy zrobić.
Nawet jeśli w międzyczasie władzę z rąk reżimu przejmie opozycja, uda jej się to osiągnąć jedynie dzięki przejściu na pozycje populistyczne.
“Powrót” w XXI w. z populizmu do dwudziestowiecznej demokracji wydaje się tak samo nierealny, jak w XX wieku nierealna stała się restytucja monarchii.
Aby jakikolwiek system upadł, musi wpierw wyczerpać swoją formułę, stać się nieznośnym i mocno uwierać obywateli.
W czasach, w których przy urnach wyborczych, większością głosów lud wybiera populizm, będąc w mniejszości, nie mamy już szansy na ocalenie demokracji.
By populizm upadł, musi upaść naturalnie, jakkolwiek istnieją liczne możliwości popychania go w kierunku przepaści.
I tego typu, “konspiracyjna” walka z PiS, nastawiona zarówno na destabilizację reżimu jak zdobycie przychylności mas powinna stać się przedmiotem aktywności sił postępowych.
W populistycznej rzeczywistości każda grupa społeczna powinna bezwzględnie artykułować swoje żądania względem władzy.
Szczególnie duże pole do popisu ma tu lewica, która aktualnie nie ma na siebie pomysłu, a której elektorat przejęli populiści.
Należy wyjść do ludu, radzić mu jak najefektywniej korzystać z systemu opieki społecznej i uzyskiwać jak najwyższe zasiłki. Mogą ku temu powstawać liczne fora a oraz strony internetowe. Nie należy też ustawać w motywowaniu świadczeniobiorców do walki o podnoszenie kwot wypłacanych świadczeń.
Jednocześnie przedsiębiorcy powinni liczyć na analogiczne wsparcie domagających się obniżania podatków liberałów, nie poczuwając się do obowiązku uczciwego rozliczania z państwem.
Droga wyjścia z opartego o wewnętrzne sprzeczności populizmu wiedzie przez zastosowanie tak samo wewnętrznie sprzecznej dywersji.
Destabilizując ich własnymi metodami państwo PiS, front antykaczystowski ma szansę stać się na tyle szeroki, by w momencie głębokiego kryzysu pochłonąć niewydolną dyktaturę.
Naprawa postpopulistycznego świata będzie wymagała głębokiej, opartej o merytokratyczny konsensus przebudowy stosunków społeczno-ekonomicznych. Prawdopodobne jest, że będzie się łączyć z wprowadzeniem tzw. dochodu obywatelskiego w miejsce systemu poniżających zasiłków.
W świetle obecnych doświadczeń należy zastanowić się nad włączeniem jak najszerszych mas w proces decyzyjny (głosowanie przez Internet) przy jednoczesnym ograniczeniu możliwości wybierania kogokolwiek na dowolne stanowisko.
O ile szereg czynności administracyjnych w niedalekiej przyszłości będzie można powierzyć sztucznej inteligencji, o tyle wciąż pozostanie problem kompetencji rządzących.
Najsensowniejszym kryterium nominacji kandydatów wydaje się ich dotychczasowe doświadczenie i sukcesy potwierdzające merytokratyczne predyspozycje do obejmowania urzędów.
Prezydent państwa powinien zatem być wybierany z grona prezydentów miast wojewódzkich, zaś prezydenci miast wojewódzkich z grona wójtów i burmistrzów. Demokrację można naprawić, rozszerzając tę zasadę na cały aparat państwa. Jakkolwiek będzie to już inna demokracja i w zupełnie innych realiach.

Niezapłacony rachunek Zachodu, a sprawa polska.

Duch antyrasistowskich protestów, których iskrą zapalną było brutalne zamordowanie przez policję George’a Floyda, rozlewa się na pozostałe państwa świata, które swój dobrobyt zbudowały na podbojach i niewolnictwie.
Czarnoskóre dzieci z Konga jeszcze w 1958 r.  można było oglądać w brukselskim “ludzkim zoo”, a do 1964 roku w Stanach Zjednoczonych Afroamerykanie nie mieli praw przysługujących człowiekowi.
Trwająca od kilku dekad walka o podmiotowość mniejszości wciąż spotyka się z brakiem zrozumienia ze strony białej większości.
Jak pokazały ostatnie wydarzenia, odpowiedzią na protesty wciąż są przemoc oraz polityczne represje. Zamiast refleksji nad “trupem ukrytym w szafie” światowych potęg pojawiają się nowe oskarżenia, w tym o… terroryzm.
Jedynie nieliczni mundurowi, robią to, co w tej sytuacji robić powinni, symbolicznie wyrażając solidarność z manifestantami, zapobiegają eskalacji wydarzeń, do czego zostali powołani i za co (nie za bicie) biorą pieniądze podatnika.
Lista zbrodniarzy po dziś dzień patrzących na świat z postumentów jest długa.
Otwiera ją patron katolickiego zakonu Krzysztof Kolumb (zakon “Rycerze Kolumba”), a zamyka Król Belgów Leopold II, który 150 lat temu karał Kongijczyków obcinaniem kończyn i eksterminował więcej ludzi niż Adolf Hitler.
Niewolnicza praca i eksploatacja rdzennej ludności stanowi odpowiedź na pytanie, dlaczego nawet tak mała Belgia po dziś dzień jest zamożnym krajem w dostatniej Europie.
Wstydliwy problem tyczy się większości państw sytego Zachodu i ich relacji z ludami Afryki, Azji, Australii oraz obu Ameryk.
Na szczęście jako Polacy jesteśmy wolni od rasistowskiej karty historycznej, którą ludzką krwią zapisały państwa Zachodu.
Z naszej perspektywy rasizm jest antypolski. Sprzeczny z tożsamością i obcy naszej kulturze.
Nie posiadamy pomników dżentelmenów typu sprzedającego do USA (wytatuowanych logiem firmy) niewolników Edwarda Colston’a.
Naszymi bohaterami są wyzwalający czarnoskórych niewolników Tadeusz Kościuszko oraz żołnierze armii napoleońskiej, którzy zamiast masakrować Haitańczyków, osiedlali się między nimi i zakładali rodziny.
Polski rasizm jest współczesnym dziełem popkultury i mody na populistów oraz skrajną prawicę, nie zaś ugruntowanym historycznie elementem narodowej bądź państwowej tożsamości.
Nad Wisłą należałoby rozliczać raczej arystokrację oraz Kościół Katolicki, które przez stulecia bogaciły się na niewolniczej pracy pozbawionych praw chłopów białoruskich, ukraińskich, litewskich oraz polskich.
O ile jeszcze szlachtę lud rozliczył w czasach PRL-u, o tyle Kościół nigdy nie doczekał się właściwej oceny. Co więcej, w ostatnich trzydziestu latach zarówno potomkowie arystokracji, jak i instytucje kościelne są sowicie obdarowywane przez obywateli tzw. “odszkodowaniami” za utracone mienie.

 

Lewica – GÓRNICY – Prawica

Samobójczy czyn podejmują górnicze związki zawodowe, które zamiast poszukiwania wspólnego języka z lewicą i ekologami, idą w objęcia prawicowych populistów. Broniący miejsc pracy górnicy znakomicie wpisują się w negującą ocieplenie klimatu retorykę wielkich koncernów oraz polityków prawicy.
W rzeczywistości wydobycie węgla stanowi dla państwa dojną krowę. Krowę, która w postaci podatków od spółek górniczych rok rocznie daje ponad 5 miliardów złotych do budżetu.
Kwota podwaja się, jeżeli do najwyższej, 23% sztywnej stawki VAT, którą obłożony jest węgiel, akcyzy, podatku dochodowego od osób prawnych, oraz opłat i kar związanych z ekologią, dodamy jeszcze opłaty na rzecz samorządów lokalnych oraz “ZUSy” i płacony przez kopalnie podatek dochodowy od osób fizycznych.
Warto pamiętać, że surowce naturalne należą do całego społeczeństwa, więc to państwo, samorządy i wspólnoty lokalne, nie zaś międzynarodowe korporacje mają czerpać profity z ich wydobycia. Zasada wysokiego opodatkowania kopalń nie powinna zatem dziwić.
Dziwi raczej miłość, jaką reprezentujące pracowników związki zapałały do swych pracodawców i podatkobiorców zarazem.
Górnictwo, jakkolwiek wciąż Polsce niezbędne, w obecnej formie stanowi relikt Wielkiej Rewolucji Przemysłowej.
Niektóre jego gałęzie, jak kopalnie odkrywkowe, nie tylko degradują krajobraz i zajmują tereny uprawne oraz mieszkalne, lecz przede wszystkim wysysają ziemię z wód gruntowych, co stanowi poważne zagrożenie dla ludzi oraz rolnictwa. Trzeba być świadomym, że zyski z jednej branży potrafią generować ukryte astronomiczne koszty w pozostałych obszarach gospodarki.
Górnictwo jest dodatkowo dobijane przez import węgla z państw, gdzie koszty wydobycia są niższe.
W roku 2019 z Rosji przyjechało 66 procent importowanego węgla. W gronie odbiorców znajdują się należący do Skarbu Państwa potentaci Tauron i PGE, a importem zajęły się m.in. państwowe spółki Węglokoks oraz Centrala Zaopatrzenia Hutnictwa.
Na wysokie, zawarte w rodzimym węglu podatki składają się więc palący w domowych kotłowniach obywatele, do których trafia głównie wydobywany w polskich kopaniach surowiec.
Jednocześnie “wspierające się importem” państwowe koncerny w bizantyjski sposób zarządzają zarobionymi na Polakach pieniędzmi, a politycy mamią wyborców finansowymi wynikami spółek skarbu państwa.
Uzależnienie gospodarki od węgla jest jednocześnie uzależnieniem od dopływu nowych górników.
W górnictwie węgla kamiennego zatrudniona jest obecnie przeszło osiemdziesięciotysięczna armia pracowników (83000 w 2018 r.). Borykający się z problemem starzenia społeczeństwa rynek pracy w najbliższych latach wymusi potrzebę zatrudniania pod ziemią zagranicznej siły roboczej.
Jeżeli nic się nie zmieni, to w niedalekiej przyszłości będziemy importować nie tylko węgiel do elektrociepłowni, ale i górników, aby fedrowali węgiel do domowych kopciuchów.
Tymczasem wraz z rozwojem technologii odnawialne źródła stają się coraz tańsze i bardziej efektywne.
Niekoniecznie powinniśmy trzymać się rozwiązań z poprzedniej epoki, myśląc raczej jak zachować możliwie dużą ilość surowców dla następnych pokoleń, które być może znajdą dla nich lepsze zastosowania. W tym kontekście dziejową głupotą mogłoby się okazać spalenie ich w piecach w przeciągu dwóch stuleci.
Coraz boleśniej odczuwalne skutki postępującego kryzysu klimatycznego sprawią, że w niedalekiej przyszłości, domagający się oparcia energetyki o węgiel związkowcy, nie będą mogli liczyć na zrozumienie społeczeństwa, a co za tym idzie, utracą argument wywierania wpływu na polityków.
Obecny stan jest niemożliwy do utrzymania i zarówno z troski o górników, konsumentów, jak i całą planetę wymaga zasadniczej reformy.
Realny konsensus mógłby być wypracowany przez porozumienie środowisk górniczych jedynie z progresywnie i lewicowo nastawioną większością w parlamencie.
W interesie wszystkich jest w pierwszej kolejności wygaszenie tych kopalń, które w największym stopniu przyczyniają się do degradacji środowiska naturalnego, generując koszty w innych sektorach gospodarki, głównie chodzi tu o odkrywkowe kopalnie węgla brunatnego.
Wygaszanie poszczególnych zakładów powinno odbywać się w miarę przechodzenia do odnawialnych źródeł energii, na zasadzie przenoszenia górników w wieku emerytalnym na emerytury, zaś aktywnych zawodowo między funkcjonującymi kopalniami.
Rolą związków zawodowych, jeżeli działają w interesie górników, musi być porozumienie oraz wywalczenie jak najwyższych dożywotnich świadczeń dla osób “wychodzących na ziemię”, nie zaś próba utrzymania stanu sprzed kilku dekad.
W interesie wszystkich obywateli jest mądre zarządzanie polskim górnictwem.
Zamykając kopalnie, w dalszym ciągu należy pozostawić pewną czynną ich liczbę, zależną od zapotrzebowania krajowego przemysłu. Zostać powinny głównie te nastawione na wydobycie surowca najwyższej jakości (np. antracyt). Wygaszone zakłady powinno się starannie zabezpieczyć, w ten sposób, aby wznowienie wydobycia było zawsze możliwe.
Proces rozsądnego wygaszenia kopalń byłby rozłożony na lata i nie ma żadnego powodu, aby związki zawodowe walczyły o fedrowanie jeszcze w następnym pokoleniu.
Prędzej czy później przymuszona realiami prawica kopalnie kiedyś zamknie, jak to ma w zwyczaju, brutalnie tłumiąc górnicze protesty.
Ze świadomą ekologicznych wyzwań lewicą, górnikom jest o wiele bardziej po drodze, niż próbują to przedstawiać liderzy świata związkowego. Zwłaszcza że korzenie związków zawodowych są lewicowe.

Chile: Kościół i rewolucja

Wkrótce po tym, jak Ferdynand Magellan “odkrył” nazwaną później jego imieniem Cieśninę Wszystkich Świętych, nowa hiszpańska kolonia, Kapitania Generalna Chile, uchodziła za miejsce mroczne, biedne i niebezpieczne. Splądrowaną przez konkwistadorów krainę tzw. Araukanów zamieszkiwała teraz mikstura etniczna złożona z kasty bogatych białych (tzw. “Półwyspiarzy”), Kreoli, Metysów, Indian oraz sprowadzonych w roli niewolników Czarnoskórych. Stuletni okres przeplatanych z powstaniami brutalnych hiszpańskich najazdów na tereny Indian z plemienia Mapuche rozpoczął erę wstydliwego poddaństwa. Lud, który onegdy stawiał czoła Imperium Inków, mimo wszystko przetrwał, po dziś dzień zachowując swoje wierzenia oraz kulturę. Jakkolwiek “Ludzie Ziemi”, co oznacza tłumaczenie nazwy “Mapuche” zostali jej pozbawieni i zamknięci w rezerwatach, w których na tę chwilę mieszka ich około 1.3 mln.
W związku z dewastacją tradycyjnych struktur społeczno-gospodarczych oraz zaprowadzeniem nowego, kolonialnego ładu, Chile dosyć szybko uzależniło się od gospodarki i zaopatrzenia z Europy.
Jak wspomina David Hojman, ekspert d.s. Ameryki Łacińskiej z Uniwersytetu w Liverpoolu, w połowie XVI wieku w efekcie notorycznych braków dostaw z Europy mieszkańcy Santiago odziewali się w skóry, m.in. z psów i kotów.
Jednocześnie wielebni ojcowie od św. Dominika do spółki z braćmi świętego Franciszka nie szczędzili środków, aby na miejscu dotychczasowych, rozebranych świątyń wyrosły nowe, ku chwale “boga białych ludzi”.
Przez kolejne lata, przyspieszonej przez obecność jezuitów (do czasu kasacji zakonu w 1773 r.) chrystianizacji, Kościół Katolicki osiągnął w kraju pozycję dominującą, natomiast udział w wysokich urzędach kościelnych stał się domeną kolonialnych elit.
Kościół jakkolwiek na niższych szczeblach duchowieństwa podzielony, na wyższym poziomie hierarchii stanął raczej po stronie możnych – hiszpańskich rojalistów.
Tych samych rojalistów, którzy w niepodległym XIX wiecznym państwie, stając się konserwatystami, próbowali nie dopuścić do zezwolenia niekatolikom na praktykę swojej religii nawet na prywatnej posesji. Po zaprzepaszczonych nadziejach, które pojawiły się wraz z zaistnieniem w XX wieku teologii wyzwolenia, czarę goryczy przelał skandal pedofilski w Kościele. W rezultacie skandalicznych doniesień policja wszczęła 166 śledztw z liczbą 152 podejrzanych księży, 10 biskupów, około 30 zakonnic i zakonników oraz 15 świeckich. Głównym bohaterem pedofilskiego skandalu okazał się niezwykle wpływowy, powiązany z wojskowym reżimem Augusto Pinocheta ojciec Fernando Karadima, bliski przyjaciel kardynała Angelo Sodano, papieskiego sekretarza stanu za pontyfikatu Jana Pawła II. W maju 2018 roku cały 34-osobowy episkopat Chile podał się do dymisji, bezprecedensowe wydarzenie nastąpiło w wyniku wezwania biskupów do Watykanu.
Dzisiaj, gdy rosnące koszty życia oraz prywatne zadłużenie w bankach sprawiają, że wg. WHO Chile przoduje w regionalnych rankingach liczby samobójstw na tysiąc mieszkańców, na ulice Santiago wyszli gniewni następcy Mapuche, kreolskie, spauperyzowane mieszczaństwo, a wraz z nimi potomkowie czarnych niewolników.
Na początku XVII wieku zbuntowani Indianie zrównali z ziemią 7 miast hiszpańskich, w pierwszej połowie XXI w. ich kolejne pokolenia dewastują banki i kościoły, które stały się symbolem obcej dominacji. Ociekające złotem chrześcijańskie świątynie potrafią zachwycić.
Jednocześnie stanowią pomnik historii, chwały ludzi, którzy “po Magellanie” dokonali grabieży, upokorzenia i eksterminacji Indian, na stulecia zapewniając swoim potomkom uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie.
Dodatkowo Kościół Katolicki ciężko zapracował, aby u progu nowego tysiąclecia Chilijczycy kojarzyli go głównie z aferami seksualnymi oraz opływaniem w luksusy, w czasach gdy wielu chrześcijan traciło życie i było torturowanych na zmienionych w obozy koncentracyjne stadionach piłkarskich.
Antykościelne akty wandalizmu, które miały miejsce podczas ostatnich rozruchów w Chile mają charakter symboliczny, nie zaś wyznaniowy.
W podobnym duchu manifestanci w wielu stolicach świata niszczą restauracje McDonalds lub przedstawicielstwa globalnych instytucji finansowych. Motyw religijny towarzyszy konfliktowi interesów, a nie na odwrót.
Taką samą zresztą rolę w czasach kolonialnych podbojów pełniło chrześcijaństwo.
Budowane wówczas kościoły powstawały na gruzach świata Indian, były symbolem innego ducha, usprawiedliwiającego brutalne czyny europejskich kolonistów. Wtedy też ukształtowały się warstwy społeczne, z których wyewoluowały obecne elity finansowe kraju. Historia zatacza koło, szykując przestrzeń pod nadejście kolejnej epoki.

Groźby kartoflanego Führera

Jarosław Kaczyński był łaskaw pogrozić kościołosceptycznej części Polaków. „Kto podnosi rękę na Kościół, podnosi rękę na Polskę” – w Pułtusku grzmiał wódz z kartofla. Bo jakże to wypada „podnosić rękę” na organizację, której funkcjonariusze w pocie czoła od lat molestują polskie dzieci?
Ciężko jest też policzyć, ile dokładnie kosztuje przyjemność utrzymywania Kościoła, dzięki czemu od wieków, podwójnie opodatkowany naród nie musi się martwić, że nadmierne bogactwo będzie wieść lud na pokuszenie.
Rolę religii w historii Polski Kaczyński słusznie wspomniał przy okazji Święta Konstytucji 3 Maja, którą to konstytucję Kościół raczył określić mianem zamachu stanu. Panujący reżim depcząc Konstytucję RP, czerpie pełnymi garściami z tradycji, które prymasowi i biskupom w ramach Konfederacji Targowickiej kazały wzywać rosyjskiej interwencji.
Kościół od wieków lubi też potępiać, zarówno wrogów własnych, jak i przeciwników przychylnej mu władzy. Tak więc w roku 1832 wierni słyszeli z ambon potępienie Powstania Listopadowego, w 1863 Powstania Styczniowego, a w 2019 strajku nauczycieli.
Papież dobrodziej Leon XII nakazując Polakom posłuszeństwo względem zaborców, jednocześnie wyznaczył standardy „wybierania” rządów, które obowiązują w Polsce jeszcze w XXI wieku.
„Kto podnosi rękę na Kościół, podnosi ją na przywileje nielicznych” – chciałoby się sparafrazować słowa Kaczyńskiego. Są to przywileje ludzi „lepszego sortu”, którzy niegdyś broniąc prawa do własnego warcholstwa podnieśli rękę na Konstytucję 3 Maja i z tych samych powodów robią to współcześnie.

 

Kolor żółtej kamizelki

Jeżeli rodzi się jakiś nowy masowy ruch, który nie wie, w jakim kierunku ma zmierzać, to zapewne zmierza w kierunku konfliktu. Po jednej stronie barykady mamy dziś gnijącą V Republikę, państwo, w którego słuszność działań wierzy mniej niż 20 procent obywateli. Spadek poziomu życia, rosnące rozwarstwienie społeczne, zadłużenie publiczne, wzrastające obciążenia podatkowe, źle działająca administracja, oderwanie się elit od problemów zwykłych Francuzów. Paradoksalnie są to dokładnie te same czynniki, które zaprowadziły na gilotynę Ludwika XVI.
Jako przeciwwagę dla obecnej sytuacji protestujący stawiają idealną Francję z własnych wyobrażeń, państwo rządzone w interesie mieszkańców. Problem polega na tym, że ów „interes”, podobnie jak sprawiedliwość czy patriotyzm każdy rozumie w subiektywny sposób. Nieukierunkowany bunt jest osobistym buntem manifestantów, gdzie każdy buntuje się w imię własnego, wyimaginowanego celu.
Taka sytuacja stanowi podłoże dla wybuchu dowolnego konfliktu. Niekoniecznie na linii manifestanci vs. obecnie rządzące elity. Łatwo też można sobie wyobrazić, obalenie Macrona jako wstęp do większej destabilizacji francuskiej sceny politycznej.
Od pierwszych dni protestu zbyt nieśmiało stawiane jest pytanie „jeżeli nie dotychczasowe, liberalne elity to kto?”. Komuniści? Marine Le Pen? Nowa siła? Populiści?
Wybór rewolucyjnej drogi pozbawionej jasnego celu stanowi jednoczesne odrzucenie wszystkich innych opcji wyjścia z cywilizacyjnego impasu, w którym znalazła się Francja oraz cała Europa. Jego następstwem może być podporządkowanie sił progresywnych woli brutalnej i agresywnej prawicy.
Brak realnej, wiodącej propozycji dla Francji, pod którą podpisałaby się większość manifestantów, foruje żerujące na strachu oraz najniższych instynktach pozycje izolacjonistyczne.
Udzielając jednoznacznego poparcia ruchowi żółtych kamizelek, lewica nieświadomie może się przyczynić do zaprowadzenia prawicowego porządku w państwie. Taka groźba jest realna zwłaszcza w dobie niebezpiecznego mariażu popkulturowego populizmu z nacjonalizmem.
Głębokie systemowe zmiany, których potrzebuje Europa, stoją na straconej pozycji w medialnym starciu z podsycaną strachem polityką rozdawnictwa.
Współcześni populiści nauczyli się, że utrzymywany we względnym nieróbstwie lumpenproletariat zapewnia im wyborcze zwycięstwa. Zwłaszcza manipulowany prostymi sloganami medialnymi i zarządzany strachem.
Oczywiste jest, że niezależnie od drogi, którą dziś obierze świat Zachodu, w przyszłości zrozumie on, że za dotychczasowy poziom życia trzeba będzie w końcu zapłacić, że bardziej zadłużać się nie da, trzeba ograniczyć konsumpcję i zakasać ręce do pracy, która jest rzeczywistą przyczyną bogactwa narodów.
Niewiele wskazuje, aby taka refleksja nastąpiła szybko, wraz z upadkiem liberalnego kapitalizmu. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że zanim do niej dojdzie, będziemy musieli na własnej skórze boleśnie odczuć brunatny populizm.
Ogień, którym zaczyna płonąć stary ład, z pewnością rozpali światło nowej epoki. Aby zapłonęło, musi być to jednak ogień czysty – nieskalany egoizmem — narodowym, klasowym ani religijnym. Wszystkie te relikty odchodzącej epoki spłoną najpierw. A wraz z nimi ich ostatni obrońcy.

„Siała baba mak”. I dostała 10 lat. 

Bardzo ciekawe wnioski przynosi lektura wydanego przez Instytut Wymiaru Sprawiedliwości raportu pt. Struktura kar orzekanych w Polsce i w innych państwach Unii Europejskiej.
Pośród wielu smakowitych danych, w raporcie znalazły się i te dotyczące karania przestępstw narkotykowych.
Na 22 badane państwa, pod względem procentowej liczby osób skazanych w związku z przestępstwami narkotykowymi Polska zajmuje środkowe, 11-ste miejsce. Wyprzedzamy pod tym względem wszystkie kraje Europy Centralnej i Wschodniej, a także Portugalię, Austrię oraz… Holandię.
Więcej jasności daje kolejne zestawienie dotyczące wysokości wymierzanych kar. W tym wypadku Polska wyróżnia się jednym z najniższych współczynników orzekania kary bezwzględnego pozbawienia wolności, jednocześnie będąc zdecydowanym liderem pod względem orzekania kary pozbawienia wolności z zawieszeniem. Oznacza to, że większość skazywanych osób stanowią posiadacze małych ilości, prawdopodobnie marihuany, które to przypadki nie kwalifikują się do zastosowania surowszej sankcji karnej.
Warto zwrócić uwagę, że w Holandii, w której obowiązuje mniej restrykcyjne prawo narkotykowe, nie tylko jest niższy odsetek osób skazanych, ale jednocześnie czterokrotnie częściej zapadają tam wyroki bezwzględnego więzienia. Można więc wnioskować, że holenderskie sądy skazują zdecydowanie większą ilość dilerów niż użytkowników rekreacyjnych.
Pikanterii całej sprawie dodaje kolejna tabelka, z której wynika, że jedynie 3 procent zapadających w Polsce wyroków dotyczy kary bezwzględnego pozbawienia wolności powyżej 5-ciu lat, aż 71 procent, są to wyroki niższe niż 5 lat, a 25 procent niższe niż rok.
Mówiąc prościej, w Polsce ściga się głównie użytkowników konopi, szansę na wpadkę mają jedynie drobni dilerzy, a prawdziwi organizatorzy handlu prawdziwymi narkotykami mogą czuć się w miarę spokojnie.

Kaczki w owczej skórze.

Mechanizm narodzin totalitaryzmów za każdym razem jest podobny. W obliczu jakiejś problematycznej sytuacji pojawia się nowa doktryna. Najczęściej stanowi ona proste remedium na wszystkie bolączki. Po pewnym czasie wychodzi na jaw, że za nową ideą kryje się stare okrucieństwo. Kierowana fanatyzmem władza zaczyna narzucać swój światopogląd jako jedyny słuszny i ustawiony w opozycji do jakkolwiek pojmowanych “wrogów ojczyzny”.
Choć wyborcy zostali oszukani dali się zwieść, ich wyobrażenie było odmienne niż oferowana rzeczywistość, większość z nich utrwala się w swoim przekonaniu o słusznym wyborze. Dzieje się tak, gdyż ludzie raczej zostaną fanatykami oddanymi nawet najokrutniejszej, ale spełniającej minimum ich żądań idei, niż przyznają się do własnego błędu.
Moment, w którym dyktatorzy zaczynają realizować swoją własną wizję, nie zaś wolę narodu, zwykle nie jest ich końcem, lecz dopiero początkiem. Wyborcy tak długo będą popierać tyrana, jak długo system nie stanie się dla nich osobiście nie do zniesienia. Taki stan może więc utrzymywać się latami, tak długo, jak długo winę za wszystkie niesprawiedliwości da się zrzucić na barki “wrogów ojczyzny”.
Gdy pojawia się jakaś nowa siła polityczna, gdy idą wybory, powinniśmy bacznie obserwować, z jakich ludzi bądź organizacji składają się poszczególne partie i rozważyć czy posiadają one potencjał, aby w swoich decyzjach kierować się ślepym fanatyzmem.
Przekładając to na obecne polityczne realia w Polsce, PiS, którego trzon stanowią Kaczyński, Ziobro i Macierewicz nie jest partią wiarygodną. Kryterium potencjalnej radykalizacji aparatu państwowego, przy podejmowaniu decyzji wyborczej nie jest mniej istotne niż proponowana przez daną partię polityka socjalna. Ciekawe, że zwykliśmy analizować przed wyborami rozmaite siły polityczne, ale jedynie z perspektywy tego, co oferują w dziedzinie gospodarki, służby zdrowia, bezpieczeństwa czy szkolnictwa.
Dzieje się tak, gdyż odwykliśmy od życia w systemie totalitarnym i straciliśmy pod tym względem czujność. Ta niebezpieczna sytuacja pozwala dziś na całym świecie sięgać po władzę populistom pokroju Orbana, Trumpa, Erdogana czy Kaczyńskiego.

Syny innej matki

Likwidacja pomnika Matki Polki w Sejnach stanowi symboliczny wyraz głębokiej pogardy, jaką ludzie PiS darzą kobiety i ich prawa.
Przez pokolenia nadawanie tego imienia obiektom, pomnikom, ulicom, skwerom i parkom stanowiło hołd dla poświęcenia pokoleń polskich matek, które oddawały swoje dzieci, na wszystkich frontach, sprawie wyzwolenia ojczyzny.
Usunięciem monumentu, który stanowił jeden z symboli Sejn, PiS już nawet nie posunął się o krok za daleko, to jest o maraton za daleko.
Wiersz Adama Mickiewicza (Do Matki Polki) powstał w 1830 roku i stanowił romantyczne wezwanie do polskich matek, aby przygotowywały swoich synów na nadchodzące cierpienia.
Wszystko wskazuje na to, że ludzie, którzy sprawują władzę, całą historię chcą napisać na nowo, po swojemu. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Polacy, tak podobno przywiązani do wolności, wciąż na to się godzą.
Sprawa “dekomunizacji” najpierw dotyczyła bohaterów PRLu, później zabitej na Pawiaku Hanki Sawickiej, Ludwika Waryńskiego (sic!), a teraz przyszła kolej na Adama Mickiewicza. Na 100 procent następny do wymazania będzie „antykatolicki mason” Tadeusz Kościuszko (zresztą już znika z historii).
Na samym końcu może się okazać, że to Lech Kaczyński z wielkim kniaziem Jarosławem pokonali Niemców pod Grunwaldem, a ich matka naprawdę miała na imię Dobrawa.
Kim są więc ludzie, którzy tak bardzo nienawidzą Polski i Polaków? Mroczne siły, które wycinają Puszczę Białowieską, wpuszczają do kraju obce wojska (Konrad Mazowiecki na te same tereny zaprosił Krzyżaków), burzą pomniki i dzielą ludzi na sorty.
Ta skrajnie niebezpieczna polityczno-religijna sekta wmówiła Polakom, że jej celem jest prawo, sprawiedliwość i patriotyzm. W rzeczywistości aktualnie Polska nie ma większych wrogów niż, spychający kraj na margines Europy rząd PiS. A ludzie są niezmiennie ślepi, nie widzą, gdy przed kamerami TVP wilk przebiera się w skórę owieczki.

Pięć Gwiazd Północy

Przerażający jest materiał filmowy z przejęcia władzy we Włoszech przez populistycznego premiera Giuseppe Conte. W osobie 77-letniego prezydenta Sergio Mattarell’ego staje przed oczami duch starego Paula von Hindenburga, który z przekonaniem, że narodowy socjalizm jest przejściowy, na Kanclerza Rzeszy powołał zwycięzcę wyborów, Adolfa Hitlera.
Ta ścieżka znowu się zaczyna, podobnie jak w latach trzydziestych XX wieku, wkraczają na nią dotknięte kryzysem i nastraszone “obcymi” społeczeństwa całej Europy.
Sojusz Ligii Północnej i Ruchu Pięciu Gwiazd mówi do ludu jego językiem, mówi o rzeczach, które lud “czuje”. Retoryka współczesnych populistów jest mieszaniną słusznych, chwytliwych postulatów ze stekiem bzdur, a wszystko starannie podszyte strachem i podlane mową nienawiści. Jedynie lud prosty (sprany), nastraszony, a do tego zradykalizowany może być tak ślepy, aby nie dostrzegać braku logicznej spójności pomiędzy obietnicami obniżenia podatków a jednoczesnym wzrostem zasiłków czy pomiędzy opuszczeniem strefy euro a przyjmowaniem przez Unię uchodźców z Włoch.
Rok po zwycięskich wyborach, obiecując odnowę, niskie podatki i wysokie świadczenia Adolf Hitler proklamował w Poczdamie powstanie III Rzeszy.
Premier Conte już dzisiaj zapowiada narodzenie się III Republiki. Jaka będzie, zależy przede wszystkim od tego, czy uda jej się przetrwać. Jeżeli tak, to czy przejęcie władzy w Rzymie przez populistów uda się też przetrwać Unii Europejskiej… oraz samej Italii.

A mury runą.

Historia budowy murów służących ochronie przed migracjami jest długa i obfituje w przykłady nieskuteczności ich zastosowań. Budowa muru, w krótkiej perspektywie czasu dająca pozorne poczucie bezpieczeństwa, w długiej stanowi oznakę nadchodzącej zmiany.
Imponujące rzymskie wały Hadriana i Antoniana nie spełniły swego zadania w dziedzinie kontroli migracji na teren Imperium ani nie powstrzymały osiedlania się plemion brytyjskich.
Mur Aureliana chronił spokojny sen Rzymian przez zaledwie 130 lat do czasu, kiedy to padł pod naporem żądnych zwycięstw Wizygotów.
Mur, płot czy drut kolczasty – nawet świetnie chroniony i skonstruowany w bardzo wymyślny sposób, nie jest w stanie zmienić biegu wielkich wydarzeń historycznych inaczej niż przenosząc konflikt na brutalniejszy, a co za tym idzie bardziej bolesny poziom.
Jest to fakt, którego nie dostrzega odczuwająca na plecach oddech swoich przyszłych mieszkańców starzejąca się, leniwa i chciwa Europa. Jednocześnie wybierając Trumpa, stojąca w obliczu demograficznej latynoskiej rekonkwisty uprzywilejowana mniejszość białych amerykańskich chrześcijan oddała głos za postawieniem płotu na granicy z Meksykiem.
Polityka strachu, nietolerancja oraz budowa murów (także tych mentalnych) przynoszą współczesnym populistom wyborcze zwycięstwa. W rzeczywistości jednak wyznaczają punkt odniesienia, który pozwala nam ocenić miejsce, w którym po latach dominacji znalazła się cywilizacja Zachodu.
Jedynie te wartości, które nie będą stały na drodze globalnych przemian, mają szansę przetrwać w nadchodzącej epoce. Zaadaptowane do nowych realiów, mogą tworzyć podwaliny filozofii przyszłych pokoleń oraz dają nadzieję na łagodne średniowiecze.
Aby tak się stało, zamiast budowy barier należy przebudować znane nam struktury państwowe i społeczne, przygotować je na przyjęcie przyszłych gospodarzy Europy. Spuścizną, którą po sobie zostawimy, niech będą wielkie ideały Wolności, Równości i Braterstwa. A mury? „Mury runą… i pogrzebią stary świat”.


Holocaust po polsku

Szmalcownicy, zjeżdżające z całej Polski prostytutki obsługujące SSmanów, szabrownicy, chłopi stręczący ukraińskim strażnikom swoje córki w zamian za zrabowane więźniom zegarki, hołota rozkopująca żydowskie groby i wyrywająca trupom złote zęby, kolaboracyjna “granatowa policja”, “wyklęci” szantażyści z leśnych partyzantek, a także zwykli naciągacze, złodzieje czy “sprawiedliwi”, w których domach żydowskie kobiety i dzieci poza schronieniem w pakiecie dostawały przemoc oraz gwałty.
Polski udział w holocauście jest bezsprzeczny. Każdy, kto temu zaprzecza jest kłamcą. Tego stanu rzeczy nie zmieni żadna ustawa, żadne prawo ani żaden polityk.
Tak samo kłamcą jest ten, kto twierdzi, że Polacy, Żydów nie ratowali. Ratowali. I to właśnie z racji na tę chwalebną większość powinniśmy rozliczyć się ze wszystkiego tego, co rzuca cień na naszą historię a zarazem determinuje przyszłość narodu.

Nie będę płakał po PO(PiS)ie

Kryzys, w którym znalazła się antyPiSowska opozycja, może stać się bodźcem do narodzin nowej siły na drugim biegunie polskiej sceny politycznej.
Aby do tego doszło, opozycja musi zrozumieć istotę oporu, stać się wyrazicielem woli wszystkich tych, których konserwatywne państwo wypluwa.
Obecnie wiele wskazuje, że sytuacja wymusi, aby odrodzona opozycja w sposób realny, a nie pozorny walczyła o prawa kobiet, mniejszości, imigrantów czy osób niepełnosprawnych.
Szeroka koalicja sił postępowych, aby zaistnieć, będzie zmuszona wchłonąć mniejsze ugrupowania lewicowe oraz zastąpić partie starej, skompromitowanej opozycji.
Zdominowana przez populistów polityka początków obecnego stulecia łączy w sobie postulaty socjalne z nacjonalizmem oraz religijnymi konserwatyzmami.
Umiejscowiony na przeciwległym biegunie ruch sprzeciwu powinien więc oferować propozycje odmienne od oferty prawicy. Populistycznemu nacjonalizmowi należy przeciwstawić internacjonalistyczny pacyfizm, obietnicom zasiłków trzeba przeciwstawić uczciwe płace i szacunek w miejscu pracy. Nowe prądy, takie jak bezwarunkowy dochód podstawowy, w perspektywie czasu są w stanie zastąpić serwowany przez populistów system rozdawniczo-urzędniczy i powinny zaistnieć jako temat opozycyjnego dyskursu. Bez lewicy nie ma demokracji. Upadek konserwatywnej pseudoopozycji z perspektywy demokracji niewiele więc w systemie zmieni. Rzeczywistą zmianę może spowodować dopiero zastąpienie jej przez odważną alternatywę dla PiS.

Ballada o Solidarności z komuną

Przez całe moje dotychczasowe życie uporczywie przebijał się temat mitycznej komuny. Wałkowany ze wszystkich stron przybierał postać ciasta z zakalcem bądź też tortu miodowego z orzechami. Zależnie od kucharza. Ci, onegdy zrzeszeni w Polskim Związku Pożeraczy Racuchów (PZPR) zawsze zajadali się tym drugim, pozostała część musiała zadowolić się zakalcem – bez cukru, bo tego akurat zabrakło w kolejce.
Rysiu, był fajnym chłopakiem, szczyt jego kuchennej aktywności przypadał na złotą dekadę Gierka, kiedy to z kumplami jako instruktor ZSMP bzykał osiemnastoletnie harcerki. – Komuna była fajna – powiada. Zwłaszcza ta, widziana oczami zdolnego działacza partii rządzącej.
– Z chłopakami z fabryki jeździliśmy na wakacje. Dancingi, chłopie, wieczorki, wóda do oporu.
Powrót do pracy także nie wydawał się straszny, co znakomicie pamięta mój czterdziestoparoletni dzisiaj przyjaciel Arek.
– W robocie pił każdy. No i kupa lewej kasy. Zawinięte z fabryki wycieraczki goniłem taksówkarzom, później do Zagłoby (restauracja). I najebka. Wyrzucili mnie za irokeza na głowie.
Arek w nowej Polsce stale zmaga się z bezrobociem. Rysiu, nie spadł poniżej dyrektora.
Rysiu, co roku jeździł nad polskie morze, na system nie narzekał. Mieszkanie, Maluch, Polonez, rodzina, dzieci, balangi. Jak czegoś nie było w sklepach, to dało się załatwić. – I po co te durnie się buntują – myślał patrząc na „oszołoma” Zenka. Rano biega, później leci do kościoła, biegnie do pracy w sanatorium a hobbystycznie śpi obwieszony flagami na styropianie. Baw się chłopie, myślał Rysiu po cichu kibicując milicji. W czasach zabawy obraz opozycji wydawał się być karygodny. Kiedy się wszystko zaczęło w systemie „pierdolić”, Rysiu z łatwością przeskoczył na pokład ludowców. Przecież na wsi się wychował, a nasza droga ziemia i majątek narodowy obojętne mu nie są. Dał temu wyraz kupując co nieco w upadających zakładach. Płacił niewiele, jednak przecież teraz mamy kapitalizm – znaczy kupuje się taniej, sprzedaje z zyskiem. I choć legitymacja partyjna zawieruszyła się gdzieś w szafie z majtkami, zostali koledzy. Braci się nie traci. Chłopaki jak za dawnych lat spotykają się przy wódce, odwiedzają ten sam ośrodek wczasowy nad Bałtykiem i dalej nie rozumieją, dziś emeryta, styropianowca Zenka.
Przez ostatnie ćwierć wieku nie pogodził ich Lech Wałęsa, Jan Paweł II ani Adam Małysz. Jedni i drudzy pozostali wierni ideałom. Rysiu ideałowi wygodnego życia, Zenek walki o wyimaginowaną godność. Jak mawiają ludowcy, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci.
Zenek poza niezmiennymi wartościami trąci jeszcze biedą. Do skromnej emerytury dorobi sobie naprawą pralek, choć jego zastraszająco niskie ceny nijak nie odpowiadają rynkowym realiom. A i od ubogiej emerytki grosza nie weźmie. Ot i wielokrotnie oszukane i skrzywdzone przez wojnę pokolenie naszych dziadków.
– Jakie miałam życie ?– mówi emerytka. – Jako dziecko przeszli Niemcy i rodziców zabrali, ciotka mnie wychowywała. Po wojnie musiałam się żenić i iść do roboty. Na nic pieniędzy nie starczało. Za pensję? Rajstopy mogłam kupić. Z dziećmi do szpitala jeździliśmy na motorze. Wszyscy świnie i kury przy domach chowali. Później było lepiej, za Gierka, ale na krótko. W stanie wojennym nas czołgami straszyli a w sklepach tylko ocet. Jak nie byłeś partyjny, nic nie miałeś. Czasami przychodziły paczki z zagranicy i nawet jakieś pięć dolarów schowane w kopercie. Jak upadała komuna straciliśmy wszystkie oszczędności. Później redukcja etatów, wcześniejsza emerytura. Teraz lekarze, kolejki, rachunki i wnukom trzeba pomagać. Co za świat. Ale ja już stara jestem. Lepiej będzie. Już tylko lepiej.
Zdecydowanie lepiej jest Markowi. W latach osiemdziesiątych jako przemądrzały elektryk wstąpił do Solidarności. Młodszy o jakieś dziesięć lat od Rysia nie miał szansy wstrzelić się złotą dekadę Gierka. Gdy wchodził w życie, komuna zdychała, wszyscy wiedzieli, że w RFN żyje się lepiej, a strajki były w modzie. Ile można było na to fajnych panienek wyrwać. Z elektryka został burmistrzem, później dyrektorem, i znowu dyrektorem, i znowu. Po drodze „komuchy” zarzucały mu jakieś przekręty, ale w sądzie się wylizał i dostał do rady nadzorczej a później na prezesa wodociągów. Czasem, gdy zbliżają się wybory lubi pokrzyczeć. – Jestem jednym z was – powiada. – Oderwijmy od koryta w końcu tych komuchów! – Wybierzcie mnie, będę Was reprezentował i dbał o Wasze interesy.
Marek nie koleguje się z Zenkiem, lecz przypomina sobie o jego istnieniu, gdy ktoś musi dowozić babcie do lokali wyborczych. Rysiu z kumplami co cztery lata straszy Markiem emerytowanych członków Polskiego Związku Pożeraczy Racuchów.
Obydwaj panowie w kolejkach do lekarza nie stoją, bo przecież jakoś da się to załatwić. Corocznie jeżdżą na wakacje, mają dom, samochód i piją wódkę w restauracjach. Reszta umie tylko narzekać. W Polsce wszystko po staremu.

 

Na piwo marsz, nie na Marsz

11 listopada powinien dla Polaków być radosnym świętem pojednania. Zrozumie to każdy ten, kto zdaje sobie sprawę z faktu, jaki dzień naznacza ta data. Ot po latach poświęceń, powstań, romantycznych marzeń kolejnych młodych pokoleń, po latach zsyłek, branek, kasacji majątków, powstał kraj o nazwie Polska. Data ta się wiąże z krótkim okresem, w którym Polacy przestali się wzajemnie zwalczać i dzięki temu wybili na niepodległość.
Tymczasem święto zgody we współczesnej Polsce zamieniło się w dzień wzajemnej nienawiści. Pod hasłem „My chcemy Boga” tłum młodych ludzi na ulicach Warszawy manifestuje swoją gniewną siłę. W tej manifestacji brak jest romantycznego ducha filomatów i filaretów, internacjonalizmu Tadeusza Kościuszki czy światowego obycia Ignacego Paderewskiego. Szmaciane nacjopolo jest karykaturą tego czym był oświecony patriotyzm ery rozbiorów. Duch płonącej tęczy nie jest też duchem ikony LGBT, autorki „Roty” Marii Konopnickiej. Podzielone na „sorty” społeczeństwo nie odzyskałoby niepodległości, dzieląc się ponownie, łatwo może ją stracić.
Wesołego Święta Niepodległości. Marsz na piwo, nie na Marsz!

Kataloński sprawdzian Europy

Nie chcąc stawać po żadnej ze stron, przeanalizujmy, co akt proklamacji niepodległości może oznaczać dla samej Katalonii, Hiszpanii oraz całej Europy.
Dla Katalonii ogłoszenie niepodległości po 300 latach państwowego niebytu oznacza przede wszystkim umocnienie, a według innych zrodzenie tego, co zwykliśmy nazywać tożsamością narodową, lub wręcz narodem. Wymiar duchowy przynależności do walczącej o własne prawa wspólnoty jest czynnikiem o wiele silniejszym niż tymczasowa koniunktura gospodarcza i przenosi się na kolejne generacje obywateli.
Jednym z pierwszych efektów proklamacji niepodległości mogą być narodziny nowej, uznawanej przez Madryt, lub nie, katalońskiej sceny politycznej. Zdominowana przez „patriotów” polityka, będzie dążyć do marginalizacji, bądź też wyparcia zwolenników związków z Hiszpanią. Przy odpowiednich warunkach bardzo szybko może ona też zacząć tracić swój lewicowo – postępowy charakter na rzecz myśli narodowo – niepodległościowej. Czynnikiem temu sprzyjającym byłaby eskalacja konfliktu i ewentualne ofiary śmiertelne starć z siłami rządowymi lub też hiszpańskimi nacjonalistami. Polityka gniewu, napędzająca oraz napędzana przez represje władz centralnych doprowadzi do eskalacji konfliktu, co z pewnością odciśnie się na kondycji ekonomicznej Katalonii. Spadek poziomu życia byłby mocnym argumentem przeciwko powołującym się na względy ekonomiczne secesjonistom. Rządowi w Madrycie może więc zależeć, aby Katalończycy boleśnie odczuli skutki własnych decyzji politycznych.
Dla dotkniętej kryzysem ekonomicznym Hiszpanii ogłoszenie niepodległości przez Katalonię jest sporym ciosem i szokiem zarazem. Zwłaszcza teraz, kiedy ważą się postbrexitowe losy Gibraltaru.
Jakby tego było mało, Katalończycy torują drogę prowadzącym przez lata terrorystyczną walkę o niepodległość mieszkańcom Kraju Basków.
W świetle powyższych problemów można się spodziewać raczej represji oraz rozwiązań siłowych niż woli porozumienia z separatystami ze strony władz w Madrycie. Jednocześnie rząd Hiszpanii będzie miał problem z obraniem jednolitego kierunku działań, zwłaszcza w kontekście nacisków opinii społecznej oraz społeczności międzynarodowej.
Zapaść ekonomiczna, utrata zaufania do elit i dodatkowo rozpad państwa, w rezultacie doprowadzą do upadku dogorywającej monarchii, z dużą dozą prawdopodobieństwa skazując kraj na bolesną tułaczkę poprzez populizmy. Secesja Katalonii, która w rzeczywistości stanowi wypadkową wielu czynników może stać się przyczynkiem do tego, aby historia Hiszpanii zatoczyła kolejne koło.
Zarówno Madryt, jak i Barcelona będą domagały się wsparcia ze strony Unii Europejskiej. Możemy się spodziewać gry pozorów pomiędzy władzami Hiszpanii a Brukselą, dla której utrata tak znaczącego członka wspólnoty byłaby tym samym czym dla Madrytu secesja Katalonii.
Dla Europy po raz kolejny w przeciągu stulecia Hiszpania może stać się egzaminem dojrzałości. Istnieją liczne przesłanki, ku temu, aby twierdzić, że na naszych oczach powstają zarysy przyszłego ładu międzynarodowego. To, w jaki sposób się on objawi, będzie zależeć od tego, ile doświadczenia wynieśliśmy z dwudziestego stulecia.

Katalonia (Nie)Po(d)legła

Władze Katalonii zachowały się głupio i nieodpowiedzialnie rozpisując referendum niepodległościowe wbrew woli rządu w Madrycie. Rząd w Madrycie zachował się głupio i nieodpowiedzialnie wysyłając Gwardię Narodową przeciwko głosującym. Sprawę dodatkowo skomplikowały wymierzone w referendum protesty frankistów, którzy jako jedyni w tej sytuacji powinni dostać srogie lanie zarówno od hiszpańskiej Gwardii Narodowej, jak i katalońskiej policji. A nie dostali.
Strzelając z gumowych kul do katalońskich manifestantów, Madryt nie przekonał ich do tego, że bycie obywatelem Hiszpanii jest fajne. Katalończycy swoim zrywem nie przekonali także europejczyków do tego, że ichniejszy twór państwowy wbrew woli Madrytu mógłby, choć pomarzyć o członkostwie w Unii Europejskiej. Tymczasem w oderwaniu od Unii Europejskiej, niepodległa Katalonia nie ma racji istnienia – tak samo, jak FC Barcelona nie ma czego szukać poza ligą hiszpańską.
Jedynym namacalnym efektem „niepodległościowego zrywu” Katalończyków pozostanie pogłębienie starych ran, nacięcie ran nowych, osłabienie Hiszpanii jako państwa oraz Unii Europejskiej jako całości.
Kto na tym zyska? Na pewno nie Barcelona, na pewno nie Madryt i na pewno nie Bruksela.

Nekrofile w archiwum

Nie wiem, czy jestem solidarny z Lechem Wałęsą. Jestem natomiast przekonany, że cała nagonka, sposób, w jaki się to odbywa i cel, który jej przyświeca są złe. Czy złe drzewo może wydać dobre owoce?

Przede wszystkim na dzień dzisiejszy nie wiadomo o czym z SBcją były prezydent rozmawiał oraz czy pobierał za to pieniądze, czy też np. raz w roku dostał prezent imieninowy.

Jeżeli okazałoby się, że Wałęsa nie donosił na kolegów, lecz agenci wypytywali go w ramach monitoringu co robotnicy myślą o sytuacji w PRLu, nie mamy do czynienia z niczym nadzwyczajnym w PRLowskiej rzeczywistości. Tym bardziej że w tych czasach Lechu był szeregowym robolem, nie zaś przywódcą rewolty. Jeśli wkrótce wyjdzie na jaw, że “Bolek” jednak zajmował się płatnym donoszeniem na współpracowników, oznacza to, że popełnił błąd dyskwalifikujący go jako przyzwoitego człowieka. Donosicielstwo jest zawsze parszywe i to niezależnie od tego, kto i do kogo donosi.

Kiepska moralna postawa jednego człowieka, czy nawet grupy osób nie może rzutować na ocenę ruchu, który liczył sobie 10 000 000 obywateli. Teczkę 27-letniego Wałęsy powinno się potraktować jako jeden z materiałów historycznych i przejść obok niej na tyle obojętnie na ile jest to możliwe. Tym bardziej że nie znamy zawartości pozostałych materiałów z archiwum Kiszczaka. Równie dobrze może się okazać, że J. Kaczyński faktycznie był homoseksualną Balbiną, a pieniądze od PRL brało kilku biskupów. To było w zamierzchłych już czasach, których większość z wypowiadających się na te tematy z racji na wiek nie pamięta i nie może rozumieć. Tak samo jak większość już zapomniała o aferze Telegrafu, gdzie radzie nadzorczej zasiadali Jarosław Kaczyński, Lech Kaczyński, Maciej Zalewski, Andrzej Urbański i Krzysztof Czabański. Pieniądze z Telegrafu w 1990 roku zostały wytransferowane do partii Kaczyńskich – Porozumienia Centrum i stworzyły podwaliny dzisiejszej potęgi PiSu. Czy jest zatem sens rozgrzebywać i rozliczać te sprawy? Ktoś mógłby powiedzieć, że tak, bo chodzi o “prawdę”. Ja jednak wierzę, że trzeba patrzyć w przyszłość, poszukiwać zgody pomiędzy Polakami a grubą kreskę pozostawić historykom. Rękach polityków grzebanie w teczkach przypomina nekrofilię i chciałbym mieć nadzieję, że nie przynosi nikomu z rządzących naszym krajem zboczonej satysfakcji.

———–

ZaPiSki z czasów okupacji 🙂 – czyli teksty, które popełniłem za czasów i na temat zapomnianych już co nieco pierwszych dyktatorskich rządów PiS (2005 – 2007).

Wejście Kaczora

W 1513 roku Niccolo Machiavelli zaszokował ówczesny świat twierdzeniem, że dobra i skuteczna polityka to nic więcej jak działalność nastawiona na osiąganie z góry wyznaczonych celów, które nie mają nic wspólnego z moralnością. Dobry polityk musi być skuteczny wszak historia usprawiedliwia tylko zwycięzców. 267 lat po wydaniu Księcia za zasługi wojenne francuski dyrektoriat mianował Napoleona Bonapartego wojskowym dowódcą Paryża. Mały kapral niezwłocznie dokonał zamachu stanu i dyrektoriat obalił.
Minęło kolejnych dwieście lat i władzę w Polsce przejęli pozornie komiczni bracia Kaczyńscy. Dzięki chłodnej Machiavellistycznej polityce udało im się obsadzić dwa najważniejsze stanowiska w dużym państwie usytuowanym w strategicznym miejscu Europy.
Od początku swoich rządów Kaczyńscy zabrali się za trwałą przebudowę polskiej sceny politycznej. Wręcz genialne lawirowanie pomiędzy ultrakatolickim elektoratem Radia Maryja a mamieniem centroprawicy powyborczą koalicją z liberalną PO poskutkowało zajęciem pierwszego miejsca w wyborach do parlamentu. Pewnym jest, że idąc do wyborów parlamentarnych bliźniacy z góry zakładali eliminację PO w razie własnej wygranej. W wyborach prezydenckich Lech Kaczyński prowadził bezwzględną i skuteczną walkę z kandydatem PO Donaldem Tuskiem.
Struktura głosów pozwoliła Kaczyńskim stworzyć koalicję z LPR oraz Samoobroną.
Wciągnięcie do koalicji Ligi uwiarygodniło rząd w oczach zwolenników o. Rydzyka a Smoobrona pociągnęła za sobą prostych zjadaczy Faktu i Superexpresu. Jednocześnie Kaczyńscy uzyskali upragnioną sejmową większość. Koalicjanci od lat śniący po nocach o władzy dostali to czego chcieli: dostęp do mediów i stanowiska dla swoich partyjnych towarzyszy.
Prosty lud lubi igrzyska. Grając na „walce z układem”, „wykształciuchami” i „komuną” przez cały czas trwania koalicji PiSowi udało się utrzymać w miarę stabilny elektorat co w polskich warunkach jest nie lada osiągnięciem. Wszytko to działo się kosztem popularności egzotycznych koalicjantów. Kaczyńscy znakomicie wiedzieli co robią dając Giertychowi tekę wicepremiera i ministra edukacji. Z jednej strony dzięki swoim idiotycznym pomysłom na „reformę oświaty” ściągnął na siebie gniew „wykształciuchów”, z drugiej w oczach sceptycznie nastawionego ludu Radia Maryja uwiarygodnił Prawo i Sprawiedliwość.
Pazerna na władzę i pieniądze Samoobrona pociągnęła za sobą poparcie najprostszych warstw społeczeństwa. Upraszczając można stwierdzić, iż elektoratowi LPR Kaczyńscy dali lustrację a zwolennikom Andrzeja Leppera poranne aresztowania „wykształciuchów”.
Tym oto sposobem PiS skonsumował przystawki utrzymując poparcie wyborców.
Gdyby zsumować procentowy wynik z roku 2005 wszystkich partii tworzących koalicję i dzisiejsze notowania PiSu okaże się że jako całość koalicja straciła prawie połowę swojego elektoratu, PiS stracił jednak tylko 3 do 5%, gdyż na miejsce zawiedzionych wyborców przyszli dotychczasowi zwolennicy LPR i Samoobrony.
Po wypompowaniu głosów z przystawek oraz w perspektywie spadku poparcia spowodowanego coraz większym bałaganem w państwie Kaczyńscy uznali, że lepiej jest się wycofać.
I znowu uderzono w strunę „walki z układem” tym razem Lepperowi zarzucając korupcję co dla resztek prostego elektoratu Samoobrony jest takim samym zarzutem jakim dla wiernych o. Rydzyka byłoby zarzucenie Giertychowi współpracy z SB.
Uderzenie w Samoobronę, która ideologicznie znajduje się dalej niźli LPR oraz posiada większą liczbę szabel w parlamencie stanowi dla Kaczyńskich gwarancję rozpadu koalicji.
Wszystkie dotychczasowe posunięcia PiSu świadczą o tym, że bliźniacy patrzą na politykę w perspektywie dłuższej niż jedna kadencja. Władzy nie trzymają się kurczowo, gdyż w przyszłości chcą rządzić sami – bez koalicyjnych przystawek.
Kaczyńscy chcą przejść do opozycji – oczywiście z ponad dwudziestoprocentowym poparciem co stanowi znakomitą pozycję wyjściową do zachowania fotela prezydenckiego na kolejną kadencję oraz w przyszłości przejęcie pełnej władzy w parlamencie.
Donald Tusk popierając rozpisanie kolejnych wyborów niczym przedszkolak po raz kolejny dał się nabrać na zagrywkę bliźniaków. PiS zachował poparcie, rozwalił koalicję i jako najsilniejsza partia opozycyjna z ław sejmowych będzie „punktował” rząd Tuska i być może Olejniczaka aby powrócić i zgarnąć całą pulę. Platforma Obywatelska „podpaliła się” wizją budowy rządu zapominając, iż prezydentem pozostaje Lech Kaczyński wyposażony w prawo weta. W tej sytuacji Tusk nie powinien dopuścić do wyborów, tłumacząc swoją decyzję koniecznością spokoju politycznego w państwie w związku z organizacją Mistrzostw Europy i deklarując poparcie dla wszystkich dobrych inicjatyw rządu mniejszościowego. PiS nie mając większości w parlamencie bardzo szybko by się wykrwawił oraz byłby całkowicie uzależniony od opozycji. Oddając władzę Platformie Kaczyńscy stawiają siebie w bardzo komfortowej sytuacji zostawiając bałagan za który polityczną cenę zapłaci właśnie Donald Tusk i jego partia. Życie w opozycji jest proste – można wszytko krytykować za nic samemu nie odpowiadając. Tylko czekam ma medialne komunikaty opozycyjnego PiSu mówiące: „walczyliśmy z układem, układ nas zniszczył”, „walczyliśmy z korupcją dlatego wyrzuciliśmy Leppera i rozpisaliśmy wybory”, „za naszych rządów był wzrost gospodarczy i spadło bezrobocie”, „uzyskaliśmy Euro 2012 a oni zawalili sprawę”.
Wbrew medialnym zapowiedziom prawdopodobne jest, że Kaczyńscy poczekają z wyborami do wiosny aby mieć jeszcze czas na przejęcie zatrudnionych na państwowych posadach rzesz działaczy Samoobrony i LPRu co pozwoli na stworzenie silnych PiSowskich struktur terenowych, których brak stanowi dzisiaj największą bolączkę partii Kaczyńskich.
Pomimo negatywnej oceny rządów PiSu, trzeba więc stwierdzić, że Kaczyńscy są wytrawnymi, zimnymi graczami, którzy robiąc mały krok do tyłu dopiero rozpoczynają swój marsz po pełnię władzy.

Duszniki przeciw lustracji

Rada Miejska w Dusznikach Zdroju: co prawda nie możemy zablokować wprowadzenia w życie przepisów absurdalnej ustawy, możemy jednak w symboliczny sposób wyrazić nasze niezadowolenie z działań machiny lustracyjnej

Rada Miejska w Dusznikach Zdroju stosunkiem głosów 12:0 przy dwóch wstrzymujących wyraziła symboliczny sprzeciw względem ustawy lustracyjnej. Radni tym samym odrzucili uchwałę powiadamiającą Sekretarza i Skarbnika Gminy o obowiązku złożenia oświadczenia lustracyjnego. Warto zauważyć tu, iż jednocześnie Sekretarz i Skarbnik zgodnie z prawem zostali powiadomieni o wynikającym z ustawy obowiązku przez Przewodniczącego Piotra Zilberta. Symboliczny sprzeciw dusznickiej Rady wpisał się większy ruch sprzeciwu przeciwko absurdom IV RP zapoczątkowany uchwałą senatu Uniwersytetu Warszawskiego.

Wypowiedź radnego Pawła Bolka: Panie Burmistrzu, Panie Przewodniczący, Wysoka Rado,

Lustracja w całym kraju wzbudza ogromne kontrowersje, zwłaszcza w środowiskach autorytetów moralnych i naukowych. Senat Uniwersytetu Warszawskiego przyjął uchwałę, która mówi: ,,Szczególne zastrzeżenia wywołuje kształt, jaki przybiera proces lustracyjny. Przepisy obowiązującej obecnie ustawy lustracyjnej nasuwają poważne wątpliwości etyczne i konstytucyjne. Rodzi to stan, w którym wielu uczciwych obywateli, kierując się głosem własnego sumienia i troską o dobrze rozumiany interes publiczny, musi dokonywać wyboru – czy podporządkować się przepisom tej ustawy, czy odmówić jej posłuszeństwa.

Wszystko to prowadzi do podważenia fundamentów demokratycznego państwa prawnego, zasad społeczeństwa obywatelskiego oraz do obniżenia standardów życia społecznego. Nie możemy przejść obojętnie wobec takiego stanu rzeczy.”

W podobnym tonie wypowiedziały się inne renomowane instytucje naukowe takie jak: Polska Akademia Nauk, Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet Wrocławski, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu, Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie czy warszawska Chrześcijańska Akademia Teologiczna. Ustawa lustracyjna jest sprzeczna z prawem, sprzeczna z konstytucją, sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem i przyzwoitością. Nakłada ona obowiązek donoszenia na samych siebie, podczas gdy nawet morderca ma prawo do odmowy złożenia obciążających go zeznań.

Oczywiście, ustawodawca nałożył na Skarbnika i Sekretarza Gminy obowiązek złożenia oświadczenia lustracyjnego. O takowym obowiązku zostali poinformowani na piśmie przez Przewodniczącego Rady. Więc Pani skarbnik o tym wie i dodatkowe informowanie jej uchwałą Rady jest zbyteczne. Ustawodawca nałożył taki sam obowiązek zresztą na wszystkich, począwszy od dziennikarzy, przez radnych, naukowców, burmistrzów, dyrektorów szkół na księżach kończąc. Staliśmy się krajem absurdu! I cały świat to widzi! Włoska ,,La Stampa” napisała: ,,Polska jest nieszczęśliwym krajem, w którym trwa wojna na donosy i archiwa komunistycznych służb i gdzie „wszechwładzę” sprawują bracia Kaczyńscy, Radio Maryja i IPN” […] „Być może samym Polakom trudno zdać sobie sprawę z tego, co dzieje się w Polsce, która zdaje się być zablokowana przez paraliżujące historyczne zwarcie”

Jako Rada Miejska, co prawda nie możemy zablokować wprowadzenia w życie przepisów absurdalnej ustawy, możemy jednak w symboliczny sposób wyrazić nasze niezadowolenie z działań machiny lustracyjnej. Patrzmy w przyszłość, nie w przeszłość! Idźmy do przodu, nie wstecz! Tego od nas oczekują mieszkańcy, którzy obdarzyli nas zaufaniem społecznym. Niech Duszniki staną się oazą normalności i zdrowego rozsądku. Dlatego też proponuję zagłosować przeciw przyjęciu rzeczonej uchwały.
(wyborcza.pl)

Wiosenne kaczeńce

No i przyszła wiosna. Ku uciesze męskiej części społeczności niewiasty zrzuciły zimowe kreacje a na łąkach rozkwitły kaczeńce. Aż chciałoby się takiego kwiatuszka zerwać, jednak… zgodnie z kalendarzem wyborczym od jesieni kaczeńce są pod ochroną. No, przynajmniej na najbliższe cztery lata i to pod ochroną ścisłą. Kwiatuszki owe są bowiem chronione przez prawo oraz wszystkie możliwe służby mundurowe, od policji począwszy, na borowikach kończąc.
Pierwszego maja młode kaczeńce ukazały się na ulicach Bielska Białej i to nie jako ozdoba, lecz jako zakała miasta. A mianowicie tego właśnie dnia Forum Młodych Prawa i Sprawiedliwości zakłóciło wiec pierwszomajowy. Kwiatowa kontrmanifestacja odbywała się pod hasłem wykreślenia Święta Pracy z katalogu świąt państwowych. Młoda elita partii rządzącej wie co robi. Po co w kraju bezrobotnych zaśmiecać kalendarz dniem wolnym od pracy? Baaa, jak na ironię przypominającym ludziom, że coś takiego jak praca może istnieć… niestety tylko w normalnym kraju. U nas robota jest wyłącznie dla wybranych, aktualnie dla młodych, prawych i sprawiedliwych więc jak łatwo się domyślić młode pisuary wolałyby ten dzień poświęcić zarabianiu pieniędzy. W ich mniemaniu włóczenie się po manifestacjach jest jedynie stratą cennego czasu. Reasumując: Pierwszego maja kaczeńce manifestowały przeciwko manifestacjom pierwszomajowym. Ot poczuliśmy świeży powiew wiosny a wraz z nim przerażający swąd IV RP

Za świerszczyki do pudła

IV RP już dawno osiągnęła szczyty absurdu. Na początku było śmiesznie, kurwiki, owies, dwa kartofle i minister Frankenstein. Później było już tylko mniej zabawnie. Teraz robi się strasznie. Dzisiejsza Polska stała się smutnym krajem biednych obywateli emigrujących za chlebem i normalnością na „zachód”. Irak, Afganistan, „Zero tolerancji”, nienawistna lustracja, postępująca klerykalizacja życia publicznego. Wszystko w atmosferze coraz to nowszych skandali i idiotycznych pomysłów „mądrych głów” z Warszawki. Tak właśnie wygląda „Solidarna Polska” braci Kaczyńskich.
Gdy jak co rano przeglądałem najświeższe wiadomości nie mogłem uwierzyć w to co pokazało się ma moim monitorze. W wielkim zdumieniu sprawdziłem w Wikipedii, czy dzisiaj nie wypada Prima aprilis – niestety nie.
Jak donosi dzisiejsze „Metro” posłowie PiS do spółki z koalicjantami planują nas uraczyć całkowitym zakazem pornografii. Do pudła mają iść ci wszyscy, którzy ją oglądają, posiadają, sprzedają bądź rozpowszechniają tzw. goliznę. Nowelizacja kodeksu karnego zakłada, że każdy kto posiada zdjęcia lub filmy porno będzie mógł trafić za kratki nawet na rok. Jednak, gdy ktoś będzie czerpał zyski ze sprzedaży ostrej erotyki (np. pani w kiosku), zapłaci grzywnę lub posiedzi w kryminale dwa lata.
Powyższy pomysł cieszy się poparciem partii tworzących koalicję, więc w Sejmie pewnie przejdzie. Polska w zastraszającym tempie staje się więc państwem wyznaniowym – Talibanem Europy, krajem pełną gębą totalitarnym z cenzurą Internetu, prasy, telewizji. Z cenzurą sumienia.

Jarek nie lubi Hanki

Zimową porą roku 1917 w Krakowie w rodzinie żydowskiej przyszła na świat dziewczynka. Po ukończeniu szkoły podstawowej i gimnazjum skierowała swoje kroki na Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W tych czasach studia były dla wybranych, a większość społeczeństwa cierpiała niedostatek. Hanka także z trudem wiązała koniec z końcem. Gdy wybuchła II Wojna Światowa Hanka Szapiro, bo tak się właśnie zwała, aktywnie organizowała pomoc dla więźniów politycznych. Narażając własne życie, wraz z grupką rówieśników wydawała podziemne pismo „Wolność”. Wierzyła w równość wszystkich ludzi, wierzyła, że na trupie okupanta powstanie Polska „której gospodarzem będzie robotnik, chłop i inteligent pracujący”.
W 1943 roku dzielna dziewczyna stanęła na czele Zarządu Głównego Związku Walki Młodych. Naturalnie rzecz biorąc z racji na swoje żydowskie pochodzenie rodzina Szapirów musiała się ukrywać. Hanka pomieszkiwała u znajomych posługując się przybranym nazwiskiem Sawicka. Niezależnie od konsekwencji i działań aparatu nazistowskiego terroru prowadziła pracę wydawniczą i kolportażową, niosła pomoc ludziom getta, była inicjatorką utworzenia Komitetu Pomocy Ofiarom Faszyzmu.
18 marca 1943 roku podczas spotkania z dowódcą warszawskiego oddziału Gwardii Ludowej Janem Strzerzewskim „Wiktor” oraz dowódcą oddziału zbrojnego ZWM Tadeuszem Olszewskim „Zawisza” wpadła w zasadzkę gestapo. Wywiązała się strzelanina w której „Wiktor” poniósł śmierć a Sawicka została pojmana przez gestapo. Ranna zmarła następnego dnia na warszawskim Pawiaku.
Sześć lat po jej bohaterskiej śmierci w tej samej Warszawie, tyle, że juz wolnej od faszystowskiego okupanta urodzili się Jarek i Lech. Swoje kroki skierowali na ten sam wydział prawa, na którym studiowała Hanka. W wolnej Polsce mogli bez przeszkód ukończyć studia – za które zapłaciło im państwo. Państwo, którego gospodarzem byli „robotnik, chłop i inteligent pracujący”.
Jarek i Lech, na taką Polskę sie obrazili chcąc doprowadzić do jej destrukcji. Po upadku Polski Ludowej nastąpił okres III RP, czasy w których do kraju znów zawitały bezrobocie, nędza i brak perspektyw. To także nie spodobało się Jarkowi i Lechowi. I znów dzięki głosom biednego społeczeństwa dokonali przewrotu. Na Trupie III RP powstała nowa, lepsza bo bardziej kaczyńska IV RP. Polska, w której poza biedą i bezrobociem gratis dostaliśmy masową emigrację, rządy kościoła, cenzurę i zamordyzm.
A Hanka? Jej nazwisko ma zniknąć z nazw ulic i podręczników historii – wszak walczyła o Polskę Ludową, a nie Rzeczpospolitą Kaczyńską.

Bieda, zamordyzm i lipa

Miało być lepiej, wyszło jak zwykle. I choć ludek nadwiślański przywykł do biegu po równi pochyłej to w co światlejszych umysłach zapala się czerwona lampka.
Od października wszak Polacy na rzecz rządzonego przez Kaczyńskich, Leppera i Giertycha aparatu państwowego utracą resztki prywatności.
Nowe prawo telekomunikacyjne zakłada, iż cała nasza korespondencja będzie ściśle kontrolowana przez władze.
O co chodzi? Chodzi o totalny zamordyzm. „Silne państwo” oznacza państwo totalitarne. Od października wszelkie organy ścigania (także ABW), prokuratury oraz sądy otrzymają możliwość pełnego wglądu w naszą korespondencję.
Tak oto na przykład każdy policjant (lub UBek) prowadzący jakąś sprawę będzie mógł uzyskać od operatorów telefonicznych czy internetowych treść naszej korespondencji, o ile oczywiście subiektywnie uzna, że jesteśmy w jakikolwiek sposób z tą sprawą związani (np. występujemy w charakterze świadka).
Myli się ktoś kto sądzi, iż „silne państwo” Kaczyńskich zrekompensuje to obywatelom tworząc z Polski kraj dobrobytu.
Od stycznia czekają nas nowe podwyżki. Na ten przykład czterokrotnie wzrośnie akcyza na olej opałowy, o 30 procent podatek na autogaz (koniec tańszego transportu), o 13 procent podskoczą ceny papierosów, natomiast o 25 groszy na litrze zdrożeje benzyna.
Dziesięcioprocentowa podwyżka akcyzy nie ominie nawet piwa!
Obserwując sytuację możemy z całą pewnością stwierdzić, iż „krajem kwitnącej wiśni” IV RP nie jest, co najwyżej „krajem kwitnącej lipy” a Jan z Czarnolasu pisząc fraszkę „Na lipę” okazał się naszym polskim Nostradamusem.
Co zrobić? Lipę trzeba ściąć – w związku ze zbliżającymi się wielkimi krokami wyborami samorządowymi nadarza się ku temu wyśmienita okazja.

(Wszech)polska szkoła

Liga Polskich Rodzin wypuściła spot reklamowy rozpoczynający się od słów „szkoła pełni bardzo ważną rolę w kształtowaniu postaw młodych Polaków”.
Przedstawia on dzieci idące do przyozdobionej biało-czerwonymi flagami szkoły. Owe flagi mogą symbolizować faszystowską indoktrynację nazywaną dumnie przez LPR „wychowaniem patriotycznym”.
Na czele „pochodu” podążają dzieci „grzeczne – ubrane schludnie i kolorowo, za nimi zbuntowana, wręcz alterglobalistyczna młodzież –taka jaką znamy z medialnych przekazów przedstawiających antygiertychowskie protesty.
Po chwili widzowi ukazuje się obraz szkolnych chuliganów atakujących podczas lekcji nauczyciela, w ich tle na tablicy narysowane są symbole wolnościowe i pacyfistyczne, oraz napis „peace”. Lektor tłumaczy, iż LPR nie zgadza się na: „patologie, przemoc, narkotyki i demoralizację młodzieży w szkołach”. Oczywiście widz ma odnieść wrażenie, że te patologie, przemoc i narkotyki to dzieło ruchów lewicowych i pacyfistycznych.
Następnie kamera wraca przed szkołę i naszym oczom ukazuje się brama zatrzaskiwana przed młodymi buntownikami. Dla ludzi niezgadzających się z chorym światopoglądem ministra edukacji nie ma więc miejsca we (wszech)polskiej szkole. Za bramą mają pozostać wszyscy, którzy na własne ryzyko używają mózgu do samodzielnego myślenia. Cały spot kończy wypowiedź uśmiechniętego Giertycha – pozującego na „dobrego ojca” polskiej młodzieży.
Materiał reklamowy LPR został skrytykowany przez psychologów jako antywychowawczy i de facto demoralizujący. Pokazuje on kierunek zmian zachodzących w IV RP. Polska staje się krajem totalitarnym, w którym nie dopuszcza się odmiennych poglądów i promowany jest jedynie koniunkturalizm. Polska Giertycha to piekło, w którym odnajdą się tylko prawomyślni „Polacy – katolicy” popierający „jedyną słuszną opcję”. W polskiej szkole nie ma miejsca na odmienności, nie ma w niej miejsca nawet na teorię ewolucji. O tym co jest prawdą naukową, a co nie, mają decydować politycy z grupy trzymającej władzę.
Możemy mieć tylko nadzieję, iż IV RP upadnie o wiele szybciej niż jej niechlubna poprzedniczka.

Mamy Frankensteina

Mamy w końcu od dawna zapowiadany rząd większościowy. Jak trafnie napisał jeden z internautów na portalu lewica.pl – „śmiesznie już było, teraz będzie strasznie”. Od dziś (wszech)polskie matki straszyć będą niepokorną latorośl Frankensteinem w osobie Romana Giertycha, a grabarzem polskiego rolnictwa okaże się „socjalliberalny” populista (wielki posiadacz ziemski) Andrzej Lepper.

Czego możemy spodziewać się po Giertychu?

Wielki (a raczej wysoki) wskrzeszyciel Młodzieży Wszechpolskiej od dawna nalegał na objęcie resortu edukacji. Elektorat LPR z racji na podeszły wiek wymiera i za kilka lat już nikt nie zaufa katolickim demagogom (czytaj: wyborców trzeba sobie wychować). Ot cały sekret przejęcia Ministerstwa Edukacji przez Romana wszechpolskiego.
Młodość oznacza bunt, więc giertychowski zamordyzm przyniesie skutek odmienny od zamierzonego. I bardzo dobrze – młodzi nauczą się wychodzić na ulice i walczyć o swoje prawa.

Lepper – nadzieja wsi?

Charyzmatyczny przywódca Samoobrony jest jednocześnie posiadaczem sporego majątku ziemskiego. Jak słusznie zauważył Karol Marks: „Byt kształtuje świadomość” więc minister Lepper (któremu powodzi się nieźle) na dobre utraci kontakt z własnym elektoratem. Stołki w Warszawce mają to do siebie, że zajmujący je delikwent skutecznie odrywa się od szarej, bezrobotnej i biednej rzeczywistości. Andrzej Lepper oderwał się już dosyć dawno, jednak z racji na niemożność wpływania na decyzje władz centralnych utrzymał dobre imię „obrońcy uciśnionych”. Teraz sytuacja się zmieni i w obliczu dalszego pogarszania się bytu chłopów, zaufanie do szefa samoobrony spadnie do zera. Lepper także może spodziewać się manifestacji pod swoim gabinetem – manifestacji, których do niedawna był inicjatorem.

Tak więc spokojnie możemy powiedzieć, iż wejście do rządu zatopi LPR, zatopi Samoobronę i zatopi bezpośrednio odpowiedzialny za skład rządu PiS. Kolejne wybory z pewnością wygra Platforma Obywatelska, która swym liberalnym programem dobije IV Rzeczpospolitą (i niestety przy tym jej mieszkańców) .
Miejmy nadzieję, iż po wielu latach wolnorynkowych eksperymentów społeczeństwo w końcu przejrzy na oczy i raz na zawsze odsunie od władzy skorumpowaną klasę polityczną.

Przy okazji zmian w Warszawce, swoje obłudne oblicze pokazała Europa zachodnia. Można, a nawet trzeba krytykować ciemnotę w polskim rządzie, aczkolwiek francuski „Le Monde” poszedł o krok za daleko. Gazeta znad Sekwany zażądała od Unii wprowadzenia w stosunku do Polski sankcji politycznych. Giertych to oszołom – zgoda, Lepper populista – bezsprzecznie, jednak Polska jest suwerennym państwem.
Demokracja postrzegana przez pryzmat politycznej poprawności nie jest demokracją, a liberalnym odpowiednikiem totalitaryzmu. Sytuacja w której Unia mówi: „wybierajcie demokratycznie, ale tylko odpowiednia opcję” stawia pod znakiem zapytania suwerenność państw wspólnoty.

Reasumując. Źle się stało, że do rządu weszło rozmaite oszołomstwo, jednak jak mawia przysłowie: „nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”. Być może polskie społeczeństwo aby wyrwać się z bagna III i IV RP potrzebuje właśnie terapii szokowej w postaci uczącego dzieci Frankensteina.

Wesoło nie jest

Jakby nie patrzyć na to co się dzieje w kraju pod rządami obecnej koalicji, to na pewno nie można powiedzieć iż jest wesoło.
Minister Giertych zadecydował o wprowadzeniu do szkół programu komputerowego Beniamin.
Program ma cenzurować Internet od kątem treści pornograficznych i przemocy. Udostępniona na mocy umowy z MEN przez Katolickie Centrum Kultury aplikacja jest darmowa do użytku niekomercyjnego. Ministerstwo zachwyca się skutecznością programu i poleca ją także do użytku domowego. Istnieje tylko małe „ale”. Program jest nieskuteczny i utrudnia codzienną pacę z Internetem.
Z Beniaminem nasze dziecko może spokojnie odwiedzać serwisy „dla dorosłych” i strony organizacji nazistowskich.
Problem pojawi się natomiast w sytuacji, gdy np. z czystej ciekawości będzie chciało dowiedzieć się co oznaczają słowa: gej, homoseksualista, marihuana bądź odwiedzić blog kolegi ze szkoły.
Mamy IV RP, mamy więc i cenzurę.
Kolejny pomysł LPR dotyczy zmian w Kodeksie Karnym. Liga chciałaby wprowadzenia do KK definicji psychomanipulacji, która to wg giertychowców winna być karana w skrajnych przypadkach nawet dożywociem.
Psychomanipulacja przy tym została zdefiniowana jako „oddziaływanie na osobę lub grupę osób metodami psychologicznymi w związku z działalnością o charakterze religijnym lub rytualnym w celu bezwzględnego podporządkowania tej osoby lub grupy osób sprawcy”
Definicja pasuje jak ulał do działań Radia Maryja. Niestety w ręku grupy trzymającej władzę w IV RP, będzie ona orężem wymierzonym w wolność religijną.
Mamy IV RP, mamy więc i zamordyzm.
W kilkutysięcznym miasteczku Łodzierz zorganizowano Powiatowy Dzień Sportu. Jedna z konkurencji polegała na rzucie beretem. Zabawa wyśmienita, klimat niezły, jednak… beret był moherowy. I tutaj zaczęły się problemy. Rajcy miejscy (zgadnijcie z jakiej opcji) uznali, iż było to „celowe działanie przeciw Kościołowi” i domagają się zwolnienia z pracy dyrektorów szkół, którzy ośmielili się wziąć udział w ww. konkurencji. Sprawą zajął się wydział oświaty Starostwa Powiatowego w Miastku.
Najprawdopodobniej dyrektorzy dostaną naganę. To jednak nie wystarcza radnym, którzy żądają ich natychmiastowego odwołania, gdyż „nie można robić sobie kpin z wiary”. Od kiedy tylko chrześcijanie wierzą w Beret?
Mamy IV RP, mamy wiec absurdy.

Grass dla nas!

Okazało się, iż teutoński odpowiednik Leopolda Stuffa, nijaki Guenter Grass w latach swojej młodości zaciągnął się do pewnej średniopacyfistycznej formacji zbrojnej.
Waffen SS, bo tak zwała się owa ekipa miast jak na Niemców przystało palić blunty i mówić o pokoju strzelała do wszystkiego co się rusza i nie zna języka Goethego.
Oczywiście nie da się tłumaczyć zbrodni popełnianych przez brunatnych morderców. Na osobę Grassa należy wszak spojrzeć przez pryzmat historii tysiącletniej Rzeszy.
Niemiecki pisarz w wieku nastu lat żył w konkretnej rzeczywistości, erze nazistowskiego totalitaryzmu wyniszczającego osobowość człowieka.
Kolejne lata życia Grassa upłynęły jednak na odbudowie mostów spalonych pomiędzy naszymi narodami wraz ze śmiercią Ottona III.
To wszystko niestety ma zerowe znaczenie dla lubującej się w wyciąganiu błędów młodości nadwiślańskiej prawiczki.
Ultrakatolickie PiSuary przy intelektualnym akompaniamencie Wałęsy podniosły lament domagając się odebrania Grassowi nadanego w 1993 roku honorowego obywatelstwa miasta Gdańska.
I na nic się tutaj zdają tłumaczenia, że czasy były nieludzkie, że pisarz już dawno odpokutował błędy młodości, że wiele dolnośląskich miast po dziś dzień ma w gronie obywateli honorowych samego Führera.
Baa, do prawicowych oszołomów nawet nie przemawia fakt, iż ich idol Benedykt XVI był członkiem nie mniej pacyfistycznej Hitlerjugend. Każdy w IV RP powinien wiedzieć, że niemieckich staruszków dzielimy na tych dobrych (z Hitlerjugend) i tych złych (cała reszta). Grass jest zły i koniec. Niech odda Polakom kasę ze swojej ostatniej ksiązki, co tam emeryturę najlepiej też niech odda! A później zajmą się nim chłopcy z Młodzieży Wszechpolskiej. Tu jest polskie piekło i amen.

Herbatka góralska bez prądu

Sezon narciarski w pełni. Śnieg, dwie deski i herbatka po góralsku. Wkrótce jednak owa narciarska sielanka może zostać brutalnie przerwana przez pomysł szefa MSWiA, wicepremiera Ludwika Dorna. Na nasze stoki ma zostać wysłana armia mundurowych zaopatrzonych w tzw. „baloniki” sprawdzających trzeźwość miłośników białego szaleństwa.
Jak się łatwo domyślić podejrzany o pijaństwo będzie każdy kto z górki zjeżdża slalomem.
Policja się cieszy, gdyż miast spędzać czas na nudnych patrolach nadarzy się okazja by wskoczyć w buty narciarskie – na koszt podatnika oczywiście, a sporty zimowe do tanich nie należą.
Jakie będą konsekwencje szusowania po alkoholu – jeszcze nie wiadomo. Przypominają mi się czasy gdy za jazdę bez karty rowerowej milicja spuszczała powietrze z opon dziecięcego bicykla. Teraz być może karą będzie konfiskata nart, kijków, gogli, dożywotni zakaz ślizgania się na nartach, butach, łyżwach bądź po prostu mandat z którego to MSWiA sfinansuje zwiększenie liczby „śnieżnych patroli”.
Znajomy, który utrzymuje się z drobnej gastronomii na Zieleńcu pomysł ministra Dorna streścił jednym słowem: „idiotyzm”.
Trudno się z nim nie zgodzić, gdyż skuteczność balonikowych patroli będzie znikoma, koszty ogromne a narciarze niechybnie czmychną za granicę, gdzie bez trudu znajdą lepiej przygotowane trasy, tańsze wyciągi i dmucha się co najwyżej na zmarznięte ręce. Warto tu zaznaczyć, iż w cywilizowanych krajach grzane piwko jest serwowane bezpośrednio na stokach. Narciarstwo to sport wyczerpujący i alkohol jest szybko wydalany z organizmu.
Problem wypitych narciarzy oczywiście istnieje, jednak jest on marginalny – takowi jegomoście wszak nie są przeważnie wpuszczani na orczyk, a trasę pod górkę mogą co najwyżej odbyć piechotką – a jest to wiele skuteczniejsze niźli izba wytrzeźwień.
Dzięki genialnemu pomysłowi MSWiA stracą wszyscy, od właścicieli knajpek począwszy, przez właścicieli wyciągów na podatnikach kończąc. Co niektórzy w imię oszczędności chcieliby zamiast policji widzieć zaopatrzonych w alkomaty goprowców – ci jednak mają ważniejsze sprawy na głowie – choćby ratowanie ludzkiego życia.

Niemoralność nad niemoralnościami i wszystko niemoralność

Jak podał portal internetowy „Wirtualna Polska” 123 obcokrajowców – obywateli Wietnamu, Bułgarii, Armenii, Ukrainy i Białorusi zostało zatrzymanych podczas wspólnej akcji straży granicznej, straży miejskiej, celników i policji na Stadionie X-lecia w Warszawie.
Podczas tej „spektakularnej” akcji zarekwirowano towar o łącznej wartości 17,5 tys. zł.
Wszyscy zatrzymani obcokrajowcy oczywiście zostaną wydaleni z Polski i przez najbliższe kilka lat nasz kraj będą oglądać jedynie na mapie.
Około sześćdziesięciu z nich z racji posiadanego już wcześniej nakazu opuszczenia Polski, przed deportacją trafi jeszcze do pudła.
I po co to wszystko??? Skrzywdzono 123 niewinnych ludzi, którzy przyjechali do naszego kraju za chlebem, wydano olbrzymie pieniądze na organizację pokazowej akcji, a wszystko dla siedemnastu tysięcy złotych. Nikt nie zastanowił się nad tym, że wartość zarekwirowanego towaru to 142 złote w przeliczeniu na jednego handlarza, co stanowi śmiesznie małą stratę dla rodzimej gospodarki. Na przyszłość proponuję polskim władzom zająć się rzeczywistymi problemami, a nie szukać tematów zastępczych krzywdząc przy tej okazji niewinnych ludzi.

Jest dobrze

Przez cały kraj przetoczyła się fala protestów studenckich i uczniowskich przeciwko osobie nowego Ministra Edukacji Romana Giertycha.
W związku z tym przewrotnie muszę powiedzieć, iż cieszę się z osoby p. Giertycha na tym właśnie stołku.
Polska młodzież XXI wieku generalnie ma wszystko gdzieś, teraz jednak się zaktywizowała i wyszła w końcu na ulice. Aż przyjemnie się robi na sercu, gdy ze srebrnego ekranu oglądamy studenckie protesty nad Sekwaną. Francuzi nie boja się wyjść z domów i upomnieć się o swoje prawa, ostatnio wyszły ich trzy miliony. A Francja jest o wiele bogatsza od Polski.
Roman Giertych jako wychowawca młodzieży nauczy ją walczyć z rządem i skutecznie zrazi do oszołomskiej prawicy. I to jest dobre.
Wielu z nas buntuje się przeciwko powołaniu Centralnego Biura Antykorupcyjnego. I tutaj muszę przewrotnie stwierdzić, że mi się owy pomysł podoba.
W Wenezueli erozja zgniłego systemu parlamentarnego zaczęła się właśnie od rozliczania polityków zamieszanych w wielkie afery finansowe. Po aresztowaniu exprezydenta Carlosa A. Péreza i nieudanych próbach reanimacji państwa społeczeństwo utraciło zaufanie do klasy politycznej. Efekt: dojście do władzy Hugo Chaveza i rzeczywista poprawa bytu ludności.
Jestem przekonany, iż następne wybory wygra PO, a reanimację państwa rozpocznie od cięć socjalnych. Wtedy jednak ludzie wyjdą na ulice i obalą zgniłą liberalną oligarchię.


W dupach się poprzewracało

Le Pen to taka sama zaraza jak Trump, Erdogan czy Kaczyński. Populizm jest esencja bezideowego zła wyekstrahowana z dwudziestowiecznych totalitaryzmów. W dupach się białym poprzewracało. Chcieliby wciąż zwiększać swoja konsumpcje (wzrost gospodarczy jako wskaźnik ha ha ha), ale nawet dupa ma swoja maksymalna pojemność. W momencie gdy stracili jedna czy dwie frytki ze swojego talerza zaczynają szaleć i glosować na obiecujących cuda oszustów. Bo prawda jest taka, ze statystyczny Francuz lub Anglik, który i tak odczuwa niedostatki w porównaniu z tym co miał wczoraj, nie chce się dzielić tym co mu jeszcze pozostało. I nikt nie chce dostrzec, ze to cale bogactwo w rzeczywistości jest fake i na kredyt, ze świat nie jest wcale tak bogaty. Bogactwo Zachodu nie pochodzi z ciężkiej pracy Anglików czy Francuzów, ani ich wyjątkowej zaradności czy tez wykształcenia lecz z pewnych właściwości systemu finansowego i jest generowane jako dług. Tymczasem poza bańką jest jeszcze świat, dobre 90% ludzkości, które je, pije i posiada zdecydowanie mniej a pracuje ciężej i w gorszych warunkach. Wiem, ze dla białego ucha brzmi to niezbyt przyjemnie , ale wciąż mamy za dużo i jest nas za mało. I tutaj nie miałoby znaczenia większego czy Marcon czy Le Pen lub Tusk czy Korwin – Mikke. Jest tylko jeden szczegół, którym są nasze liberalne przywileje – zwyczajne ludzkie prawa, jak prawo do mieszkania gdziekolwiek chcemy, które wcale nie są takie oczywiste z perspektywy modelu państw narodowych. Te prawa gwarantuje nam istnienie ponadnarodowej Wspólnoty, która powinna się poszerzać na cala globalna społeczność, nie zaś kurczyć i dążyć do atomizacji. I dlatego właśnie Le Pen i Donald Trump są nie do przyjęcia. To są szkodniki, które niszczą nasz świat, na ta chwile belle epoque jest skończona. Nie oznacza to jednak, ze lepsze czasy jeszcze nie wrócą.

Dzieci gorszego reSORTU

W czasach pierwszej kadencji PiSu, aby zostać wrogiem wystarczyło być tak zwanym komunistą.  Cokolwiek to słowo oznacza, trzeba było w przeszłości zrobić coś czego Prezes nie lubi. Teraz, kiedy z racji na upływający czas okazało się że nie ma już sensu straszyć komunistami,  przed  pisowskimi propagandystami stanęły nowe wyzwania. W rolę nowych wrogów wcielili się „lewacy” oraz „dzieci resortowe”. O ile pierwszy termin jest zarezerwowany dla wszystkich którzy myślą inaczej niż władza, o tyle drugi ściśle wiąże się z pochodzeniem klasowym wroga ludu. Podobnie jak Żydem i Cyganem, dzieckiem resortowym trzeba się urodzić. Takie a nie inne pochodzenie klasowe w oczach propagandystów PiSu ma determinować status społeczny i materialny. Pod rządami kaczystów dzieckiem resortowym może okazać się każdy – syn bibliotekarki, wnuk wojskowego, córka urzędnika. Pozostające w spisku dzieci resortowe skrzętnie ukrywają swoje pochodzenie, niższość genetyczną i wyssane z mlekiem matki uzdolnienie do cwaniactwa. Są jakby gorszym sortem człowieka, są wśród nas, a może sami nimi jesteśmy.

CHRYSTUS NARODÓW

Polska nie jest „Chrystusem Narodów”. Zgodnie z Biblią, prorok z Betlejem oddał swe życie za grzechy innych.
Długa tradycja narodowych tragedii nie ma jednak swego źródła w cudzych występkach.
To nie kto inny jak Bolesław Krzywousty, podzielił młode państwo na dzielnice, i nie kto inny jak jego wnuk, Konrad zaprosił do kraju Krzyżaków.
Przeszło 120 lat rozbiorów zawdzięczamy Sejmowi, który rubasznie demontował państwo, broniąc własnych przywilejów.
Jedynym co przyniósł, okres planowanych na salonach powstań doby romantyzmu, było fizyczne oraz ekonomiczne wyniszczenie społeczeństwa.
W takich też warunkach, na gruzach powojennej Europy w 1918 r. odrodziła się Polska. Ze swoją dumą, nadziejami i energią młodego pokolenia naszych pradziadków.
Została ona zabita już w roku 1939, wraz z radosnym dzieciństwem ich dzieci.
Krótkowzroczni politycy znowu skazali uzbrojone w konnicę państwo na konfrontację z potęgami świata. I choć wydaje się to nieprawdopodobne, to gdy po latach cierpień, straszna wojna wydawała się zmierzać ku końcowi, politycy zadecydowali o wybuchu powstania, które okazało się pogrzebem stolicy.
Dwa lata później, kiedy zesłańcy jeszcze nie powrócili z Syberii, pośród ruin Warszawy sejm jednogłośnie rozpisywał referendum, wprowadzające w Polsce komunę.
Kolejne nadzieje, kolejne wyrzeczenia, kolejne rozczarowania, kolejne błędy.
To własne błędy Polaków, leżą u podstaw naszej słabości. Stanowią one swoistą karmę – łańcuch przyczynowo skutkowy, którego nie potrafimy zerwać. Nie pomaga nam w tym zdecydowanie przytoczone we wstępie „chrystusowe” uzasadnienie.
Premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, w ten sposób scharakteryzował Polaków:
„Pozostaje to tajemnicą i tragedią historii, że naród [Polacy] gotów do wielkiego heroicznego wysiłku, uzdolniony, waleczny, ujmujący powtarza zastarzałe błędy w każdym prawie przejawie swoich rządów. Wspaniały w buncie i nieszczęściu, haniebny i bezwstydny w triumfie. Najdzielniejszy pośród dzielnych, prowadzony przez najpodlejszych wśród podłych”.
Weźmy to sobie do serca.
Radosnego 11 listopada!

NAJWIĘKSZY DILER W POLSCE

Jeden z bliskich kolegów, zamieszkujący od lat poza granicami kraju były hurtownik narkotyków opisywał mi mechanizm powrotu zajętego przez policję towaru na rynek.

Skorumpowany funkcjonariusz miał systematycznie i niepostrzeżenie wynosić spore ilości amfetaminy i kokainy, które trafiały do sieci dystrybucji jednego z większych gangów w Polsce. Wiedza wyższego rangą żołnierza ograniczała się do źródła pochodzenia „materiału” oraz jego odbiorców. Całą sprawę reżyserował jeden z nieżyjących od kilku lat królewiczów polskiego podziemia. Zastanawiające jest, że proceder trwał ponad dekadę i nikt z jego organizatorów ani nawet drobniejszych dilerów „w firmie” nigdy nie był gnębiony przez organy ścigania. Jednocześnie do więzień trafiali (i nadal trafiają) prywaciarze – niezależne płotki importujące, bądź też produkujące narkotyki na własną rękę. Według spostrzeżeń poczynionych po latach przez mojego kolegę oraz kilku innych znajomych „z branży”, wszystko było „nagrywane z góry”.

– Jestem przekonany, że glina, który opylał nam dragi później pisał z tego raport – wprost usłyszałem podczas jednej z rozmów poczynionych w trakcie przygotowywania materiału.

Coraz częściej można spotkać się z opinią, że polska mafia, od samych swoich początków sięgających jeszcze PRLu była kreowana przez służby specjalne. Apogeum jej działalności przypada na lata dziewięćdziesiąte XX wieku, kiedy rodzimi gangsterzy byli potrzebni państwu do walki z próbującą się zainstalować w naszym kraju, a reprezentującą interesy Kremla mafią rosyjską. Operacja okazała się na tyle skuteczna, że Polska po dziś dzień stanowi białą plamę na światowej mapie wpływów rozpasanej w krajach Europy Zachodniej rosyjskiej gangsterki. Nie jest już tajemnicą, że pieniądze pochodzące z działalności przestępczej rodzime gangi inwestowały w branżę discopolo, której złota era przypada właśnie na najlepsze lata polskiej mafii. Discopralnia popadła w głęboki kryzys i na lata zniknęła z popkulturowego mainstreamu dokładnie w czasie sławetnej fali „samobójstw” oraz podejrzanych zgonów bossów polskiego podziemia. W ten oto sposób mafia, o której swojego czasu w kraju słyszał każdy nagle zawinęła swoje skrzydła będąc zredukowaną przez służby specjalne do poziomu małych lokalnych gangów, które jednak posiadają perspektywę rozwojową, jeżeli tylko znowu staną się potrzebne.Obserwując strukturę wydatków państwa polskiego trudno znaleźć paragrafy mówiące o kosztach ponoszonych w związku z działalnością służb specjalnych. Niemniej jednak służby i ich nielegalne operacje kosztują majątek. Popularność zdobyły krążące po internecie fotografie niesławnego agenta Tomka pozującego z walizką pieniędzy. Jest to tylko kropla w morzu kosztów ponoszonych w związku z opłacaniem informatorów czy też rozmaitych szpiegów, zarówno w kraju jak i poza jego granicami. Wiele mówią także policyjne statystyki traktujące o liczbie osób zatrzymanych w związku z posiadaniem narkotyków, zwłaszcza marihuany, za którą praktycznie nigdzie na świecie nie trafia się już do więzień. Nielegalny towar ma zdecydowanie większą wartość, a restrykcyjne prawo uderza w drobną konkurencję. Ciężko jest nie odnieść wrażenia, że za kratki trafiają jedynie użytkownicy trawki, domowi plantatorzy oraz dilerska drobnica – prywaciarze. Nieprawdopodobnie restrykcyjne przepisy mają na celu coś więcej niż ochronę społeczeństwa przed uzależnieniami. Wydaje się, że pod pretekstem walki z narkomanią państwo chroni zmonopolizowany przez specsłużby rynek. Jednocześnie proporcjonalnie do eskalacji konfliktu z Rosją znowu ktoś zaczyna inwestować w muzyczną scenę discopolo. Przypadek? Może. Lecz historia lubi się powtarzać.

NOWA TWARZ RASIZMU

Wstyd mi za kraj, którego paszport noszę w kieszeni. Wstyd mi za pełny nienawiści ludowy katolicyzm, który trąci niechęcią do wszystkiego, co inne, nowe, nieznane. Wstyd mi, że naród, który tak wiele skorzystał na przystąpieniu do Unii Europejskiej, nie rozumie pojęcia wspólnoty i międzynarodowej solidarności. Unia w rozumieniu przeciętnego Polaka to dojna krowa, którą należy wyciskać jak cytrynę, a wszelkie wałki na unijnych dotacjach znajdują ciche zrozumienie.
Rząd kraju, z którego w poszukiwaniu lepszych warunków życia w ciągu ostatniej dekady wyemigrowało przeszło 2 000 000 obywateli nie chce na swojej ziemi garstki uciekinierów z ogarniętej wojną Syrii. Chrześcijański kraj jest obojętny na cierpienia ludzi mordowanych przez nieludzki reżim, nawet gdy powodem represji jest wyznawanie wspólnej religii. Polacy, którzy jako pierwsi podnoszą głos w obronie własnych emigrantów, pozostają głusi na wołanie o pomoc. Tak samo obojętny jest im głos innych państw europejskich, które borykają się z problemem nielegalnej imigracji, jak i los samych imigrantów.
Nie rozumiem tylko dlaczego polskie media obłudnie wyrażają ból za każdym razem, gdy Morze Śródziemne do krainy snu zabiera coraz to nowych uciekinierów z pogrążonego wojną świata. Władze tego kraju nie mają oporów, aby wysyłać wojska na inne kontynenty. Nie ma w tym ani odrobiny troski o miejscową ludność. Jest tylko wyrachowanie i cynizm. Lansuje się tezę, jakoby przyjmując imigrantów zachód spłacał swój dług kolonialny. Pomijając zupełnie to, że emigranci uciekają z powodu jak najbardziej aktualnych konfliktów, inspirowanych niejednokrotnie współczesnymi działaniami zachodu. Polska jest na tej arenie wyjątkowo aktywna.
Lansowana nad Wisłą postawa wobec imigrantów ma charakter jak najbardziej rasistowski. Monolityczna Polska porzuciła swoją, zniszczoną przez II Wojnę Światową tradycję kraju wielokulturowego, otwartego na uciekinierów. Jak mówią statystyki, Polacy nie chcą żyć w Polsce, a fala emigracji nieprzerwanie przybiera na sile. Smutna, skłócona, nietolerancyjna Polska, aby się zmienić, aby stać się bardziej przyjaznym miejscem do życia potrzebuje imigrantów tak samo jak i imigranci potrzebują Polski. Dla jednych i drugich proces oswajania się z nową sytuacją początkowo nie będzie przyjemny, ale warto. Warto, bo ktoś musi zapełnić dziurę pokoleniową w kraju. Zjednoczona Europa, aby rozwiązać problem imigracji potrzebuje również Polski, 2 000 000 polskich emigrantów potrzebują Zjednoczonej Europy. Wydaje się natomiast, że tym, czego nikt nie potrzebuje jest strach, nienawiść oraz brak jedności.

Pytanie

To jest zasadniczo pytanie o Polskę. Czym jest dzisiejsza Polska i na ile oddaje ona ducha tego, co chcielibyśmy rozumieć przez polskość. No i dodatkowy problem, co oznacza „chcielibyśmy”. Bo jakieś pół wieku po II wojnie Światowej, ćwierć po komunie i dekadę po Janie Pawle II naród pękł. Nie ma praktycznie niczego co scala „Polskę Mafii” i „Polskę Sekty”. Skala emigracji młodych ludzi może być śmiało porównywana ze stratami ponoszonymi wskutek solidnych działań wojennych. Z drugiej zaś strony ludzie, którzy wyprowadzili się za granicę, wybrali życie w normalnych krajach. I mają rację. To jest w takim samym stopniu zarzut wobec władz IV RP, jak i wina zmiany składu etnicznego kraju po II Wojnie Światowej. Wymieszany naród, w nowych granicach po utracie wspólnego mianownika nie poradził sobie, gdy pojawiło się widmo różnorodności. Owoce? Hejting, wojna Polsko – Polska, regres prawicy, zanik lewicy, kryzys Kościoła, boje światopoglądowe i takie tam same słodkości.

Król jest nagi

Obserwując sondaże poparcia dla partii politycznych trudno nie odnieść wrażenia, że Polacy jeszcze nigdy nie byli tak jednomyślni.

Większość osób deklarujących uczestnictwo w wyborach (w praktyce mniej niż połowa obywateli) radośnie popiera partię oraz rząd, którego premier do życzeń noworocznych w prezencie dołożył jeszcze podwyżkę podatków. Większość znaczy mniej więcej 40 – 50 procent, zależnie od pory roku i tego kto przeprowadza ankiety. Łącznie liczba ta daje jakieś 20-30% społeczeństwa. Pozostali albo do urn wyborczych nie idą, gdyż żadna partia nie reprezentuje ich interesów bądź też nie popierając polityki Donalda Tuska głosują na kogoś innego. Ci pierwsi, a jest ich większość, w demokrację zwątpili już dawno. Paradoksalnie jednak o współczesnej Polsce wiedzą najwięcej, o wiele więcej niż popierający Platformę młodzi pracownicy zagranicznych banków. Wiedzą ile wynosi zasiłek dla bezrobotnych, jak z niego przeżyć i jak przeżyć bez niego. Z czego zapłacić czynsz dostając 30 zł miesięcznie od opieki społecznej i jak nie umrzeć czekając w wielomiesięcznych kolejkach do lekarza specjalisty. Z codziennej praktyki nauczyli się tego o czym na kartach podręczników akademii ekonomicznej czytali młodzi platformersi. Z tą różnicą, że oni zrozumieli na czym polega „wolny rynek”, a zamknięci pod kloszem menadżerowie wciąż tkwią w przekonaniu o istnieniu „niewidzialnej ręki rynku”.
Współczesny kapitalizm nie znosi sprzeciwu. Wielkie media promują tylko i wyłącznie partie „przewidywalne” to znaczy takie, które nie zagrażają ich interesom. Ten kto bardziej dba o interesy wielkich korporacji częściej jest pokazywany w godzinach największej oglądalności. Takie są prawa rynku – ponoć wolnego. W okresie posttransformacyjnym można było jeszcze mówić o jakimś tam głosie wyrzuconej poza margines, biedniejszej połowy społeczeństwa. Wyrażał się w on blokadach dróg, protestach i działalności subkultur młodzieżowych. Te ostatnie, w młodzieńczy sposób kontestując oparty o pieniądz ład społeczny pozwalały z nadzieją na zmiany spoglądać w przyszłość. Wtedy to aby wyeliminować potencjalne zagrożenie dla systemu a przy tym nieźle zarobić nowocześni menedżerowie skomercjalizowali nawet bunt wieku dojrzewania.
W chwili obecnej najwłaściwszą metodą klasyfikacji ruchów subkulturowych wydaje się być podział na subkultury tradycyjne – stanowiące formę kontestacji systemu i alternatywę dla zastanego porządku społecznego oraz subkultury, nazwijmy je komercyjne – czerpiące wzorce z kulturowego mainstreamu i przez ten mainstream kreowane. O ile pierwsza grupa była podzielona na podgrupy wzajemnie zwalczające się z pobudek filozoficznych, o tyle druga grupa kanalizuje bunt wieku dojrzewania w międzysubkulturowe konflikty dotyczące rzeczy błahych, niezwiązanych z tematem organizacji porządku społeczno ekonomicznego.
Współcześnie nawet legendarne hasło „Punk’s Not Dead”, wydaje się być jedynie sloganem reklamowym krzyczącym z okładek płyt CD wytłoczonych za pieniądze wielkich korporacji.
Warto jednak pamiętać, że światowa gospodarka także ma się nie najlepiej i aktualnie wydaje się pękać pod naporem będącego jej własnym dzieckiem kryzysu.
Nic tylko czekać, aż bankrutujące stacje telewizyjne ogłoszą ludzkości: król jest nagi, kapitalizm zbankrutował.

Świat na kolanach – Pax Americana

Wolność albo jest pełna, albo jej w ogóle nie ma.
Michał Bakunin

Nie wiem, jaka broń zostanie użyta podczas trzeciej wojny światowej, natomiast jestem pewien, iż podczas czwartej ludzie będą walczyć pałkami i kamieniami.
Albert Einstein

Włączając telewizor, komputer, radioodbiornik czy otwierając codzienną gazetę jesteśmy świadkami jednego z największych kataklizmów w historii ludzkości. Niestety po raz kolejny wielka światowa awantura rozpoczyna się nad Wisłą.
Aby zdać sobie sprawę z faktu jakim nieszczęściem dla całego globu będzie budowa amerykańskiej „tarczy antyrakietowej” oraz jak wielka odpowiedzialność spoczywa na protestujących mieszkańcach Europy Środkowej należy cofnąć się w czasie do 6 sierpnia 1945 roku – dnia wybuchu bomby atomowej nad Hiroshimą.
Wówczas to za pomocą zaledwie trzymetrowej bomby Little Boy amerykańskie wojsko było w stanie bez własnych ofiar ludzkich zmiażdżyć militarną potęgę Japonii. Przełom, który nastąpił w wyniku rozszczepienia atomu można porównać jedynie z wynalezieniem prochu.
Energia jądrowa w krótkim czasie odmieniła charakter konfliktów zbrojnych doprowadzając do opartej na wzajemnym strachu zimnej wojny.
Obiektywnie analizując sytuację międzynarodową okresu powojennego należy stwierdzić, iż poczucie zagrożenia wywołane posiadaniem przez drugą stronę konfliktu potężnego narzędzia zniszczenia było w pełni uzasadnione. Można sobie wyobrazić wojnę dwóch mocarstw wyposażonych w broń jądrową oraz jej tragiczne skutki. Łatwo się domyślić, iż nie mniej tragiczna byłaby dysproporcja polegająca na dostępie tylko jednej strony konfliktu do broni masowego rażenia.
Dostęp do najniebezpieczniejszych technologii wojennych gwarantuje przewagę nad posiadającym jedynie konwencjonalną broń palną przeciwnikiem, co a za tym idzie nieuchronnie prowadzi do podporządkowania państw słabszych militarnie interesom atomowego supermocarstwa.
Od lat prowadzona jest kampania na rzecz redukcji arsenałów broni jądrowej mająca na celu zwiększenie bezpieczeństwa ludzkości oraz wyrównanie szans w ewentualnym konflikcie zbrojnym.
W oczach światowych supermocarstw ma ona polegać naturalnie na ograniczeniu dostępu do nowoczesnych technologii wojennych krajom, którym wielki kapitalizm przypisał rolę poddanych.
Jednocześnie te same mocarstwa dążą do zwiększenia własnej siły militarnej stawiając siebie w roli światowego żandarma, decydującego o tym co jest dobre a co złe – co dozwolone a co spowoduje lądowanie amerykańskich Marines. Karmione prymitywną propagandą społeczeństwa bogatej Północy pozostają w przeświadczeniu o nieomylnym kursie „cywilizacyjnej misji Zachodu”.
Tym bardziej, że po upadku bloku wschodniego wielki kapitał znalazł sobie kolejnego wroga w postaci społeczeństw niezachwycających się smakiem Coca Coli oraz hamburgerów sieci McDonald’s.
Setki razy słyszeliśmy kłamstwa na temat irackiej broni masowego rażenia, która wraz interwencją wojsk USA wyparowała w magiczny sposób niczym kamfora.
Tym razem te same, należące do wielkich tego świata media wmawiają nam, że budowa tarczy jest niezbędna aby powstrzymać rakiety mające nadlecieć z Iranu. Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, iż budowa amerykańskiego systemu antyrakietowego w rzeczywistości będzie chronić jedynie USA (i ewentualnie w dalszej perspektywie najwierniejszych poddanych) przed resztą świata terroryzowaną zza oceanu nuklearnymi arsenałami Wujka Sama. W tym kontekście trudno jest dziwić się protestom państw skonfliktowanych z USA oraz konkurencyjnej wobec Jankesów Federacji Rosyjskiej.
Jeszcze nigdy w historii ludzkości nie mieliśmy do czynienia z tak wielką dysproporcją militarną pozwalającą jednemu mocarstwu na zniszczenie reszty świata przy jednoczesnej gwarancji nietykalności własnych granic.
Skutkiem budowy instalacji na terenie Europy Środkowej będzie niechybne podporządkowanie całego globu imperialistycznej administracji z Waszyngtonu oraz de facto interesom chronionych przez Wuja Sama wielkich korporacji międzynarodowych.
Tak zwana „tarcza antyrakietowa” w praktyce ma bronić USA przed całym światem, odbierając światu możliwość obrony przed imperialistycznymi zakusami USA. Jedyną możliwością przeciwstawienia się globalnym planom Wuja Sama jest globalizowanie oporu i niedopuszczenie do powstania wycelowanych w wolność amerykańskich wyrzutni rakietowych w Europie Środkowej.

PODLI KŁAMCY

Cała Polska mówi o próbach odwołania szefa MONu Bogdana Klicha przez fanatycznych wyznawców św. Lecha. Tymczasem posłowie większością 92 głosów ofiarują młodzieży płatne studia. Na razie co prawda tylko drugi kierunek, ale następnym krokiem będzie wprowadzenie odpłatności także za pierwszy.

Naiwny jest ten, który myśli, że platformerski podarek zostanie przywitany entuzjastycznym wyjściem na ulice tysięcy młodych ludzi wyposażonych w kamienie i butelki z benzyną. Nic podobnego. Nowocześni, wypasieni TVNowską papką studenci zarządzania i marketingu, polityką się nie interesują. Baa, oni także płacą za studia na prywatnych sorbonach. Dlaczego więc płacić by nie mieli ich bardziej uzdolnieni koledzy z politechnik i uniwersytetów?
Jednocześnie minister finansów Jacek Rostowski obdarowuje ubogich bezrobotnych cięciami w urzędach pracy.
Podobnie jak w poprzednim wypadku, żadna z liczących się stacji telewizyjnych nie zrobiła z tego wiadomości dnia. Krótka notka przemknęła gdzieś pomiędzy newsami dwóch większych portali internetowych. I na tym koniec. Bezrobotni poznają ją jednak już za kilka tygodni. Sto tysięcy z nich skorzysta w tym roku z pomocy powiatowych urzędów pracy. W ubiegłym sezonie skorzystało sześć razy tyle. Jakby nie było jeden na sześciu jakoś przeżyje rok 2011. Zgodnie z założeniami liberalnej ekonomii – przetrwa najtwardszy.
Jeżeli wierzyć prasie, politycy Platformy Obywatelskiej obawiają się lecących w dół sondaży badań opinii publicznej. Można się spodziewać, że wybitnie przychylne liberałom media oraz ośrodki badawcze i tak dosyć mocno zawyżają wyniki kruszącej się ekipy Tuska. Mimo wszystko części elektoratu premier może być pewien. Na PO zagłosują studenci. Co tu jest grane, zrozumieją dopiero wtedy, gdy większość z nich będzie płacić za studia, a zdecydowana mniejszość, bo aż jedna szósta, po studiach załapie się na staż lub roboty publiczne.