Varanasi. Miasto napędzane przez Śiwę.

Podczas gdy większość systemów religijnych oferuje swoim wiernym całe zestawy gotowych odpowiedzi, hinduizm jest inny, zachęca ich do stawiania pytań. Kim jestem? Dlaczego jestem, kim jestem? Dlaczego moje ciało wygląda, jak wygląda? Z czego się składa? Dlaczego jest ciałem? Na te i wiele, wiele innych pytań latami siedząc na prowadzących do Gangesu schodach, odpowiedzi szukają sadhu, dążący do wyzwolenia “święci mężowie”, babowie, bramini i rozmaici przebierańcy. Broda, splecione włosy, wymalowane twarze, strój, najczęściej pomarańczowy. Nie ma jednego kanonu wyglądu “świętego męża”, tak jak nie ma jednego boga w hinduizmie. Dlaczego? To byłoby sprzeczne z naturą. Teoretycznie każdy człowiek, koncentrując swoją energię, zwracając się w jej kierunku (de facto do siebie samego), jest władny wykreować osobistego boga. Własnego, lokalnego, boga może więc posiadać każda społeczność. Stąd też wzięła się imponująca liczba 33 milionów czczonych bóstw, jak i ich rozmaite wyobrażenia oraz funkcje. Nie ma jednego kanonu wiary, tak jak nie ma jednego języka, grupy etnicznej, mody, ubioru, ani sposobu myślenia. Indie są wielkim zlepkiem różnorakich, drobnych elementów, a stosunek do wiary wyrazem tej różnorodności. Być może takie, a nie inne filozoficzne podejście ma wpływ na panujący w kraju charakterystyczny, wszechobecny nieład. Baba oznacza mędrca. Teoretycznie powinien być to ktoś, kto przez lata medytacji odnalazł odpowiedzi na istotne pytania. Mądrość baby może stanowić pomoc w drodze przez życie. Życie sadhu upływa w ascezie, okupione jest brakiem możliwości wykonywania pracy zawodowej, innej niż medytacja i poszukiwanie ścieżki wyzwolenia.
W tradycyjnie kastowych Indiach, gdzie nie było zwyczaju pomocy bliźniemu, wyjątek stanowi wspieranie mędrców. Sadhu nie potrzebuje wiele. Mieszka gdzieś w świątyni, odżywia się skromnie, jest skoncentrowany na kwestiach zupełnie niematerialnych. Idealny sadhu powinien pędzić wędrowny tryb życia. Przenosić się z miejsca na miejsce, zgodnie z archetypem spędzając swój czas częściowo na medytacji w górach, a częściowo nauczając nad Gangą.

Aby spotkać prawdziwego babę, udałem się do Varanasi. Miasta założonego przez samego Shivę, według naukowców liczącego sobie ponad 3000 lat, najważniejszego miejsca hinduizmu. Każdego roku poszukując odpowiedzi na stawiane sobie pytania, przyjeżdża tutaj około 2,5 miliona pielgrzymów oraz liczni turyści z całego świata.

Czytaj dalej „Varanasi. Miasto napędzane przez Śiwę.”

KUMARI – żyjąca bogini

Panujący w XVII wieku Król Dźajaprakaś, ostatni z rządzącej Nepalem dynastii Malla dokonał gwałtu na dziewczynce, która z tego powodu zmarła. Od tej pory w nocnych koszmarach nękała go opiekunka królewskiego rodu, bogini Taledźu, dając do zrozumienia, że musi odszukać małą dziewczynkę, która będzie reinkarnacją bogini. Ma ją czcić oraz co roku prosić o błogosławieństwo.
Kumari, w języku nepali znaczy dziewica. Kult dziewic w Nepalu jest znacznie starszy niż rządy dynastii Malla, liczy sobie kilka tysięcy lat.
Od czasu zbrodni, którą popełnił monarcha, Taledźu nie opuszcza Nepalu, zawsze pozostając młodą, mądrą, dostojną, urodziwą, odważną, grzeczną i nieskazitelną. Zgodnie ze starą tradycją, co roku udzielając błogosławieństwa głowie państwa. Aby w małej dziewczynce rozpoznać Kumari, żyjącą boginię, od stuleci zbiera się rada najwyższych kapłanów i astrologów. Kumari czczona jest zarówno przez hinduistów, jak i niektórych buddystów.
Kandydatka musi pochodzić z ludu Newarów i „spełnić surowe wymagania: nie może mieć żadnych skaz ani defektów, musi być urodziwa i zdrowa, dobrze wychowana, a także odważna. Do cech fizycznych, którymi musi cechować się Kumari, należą odpowiedni kształt paznokci, długie palce, płaskie stopy, pierś „podobna do lwiej”, szyja „jak muszla morska”, mały język, czysty i poważny głos, długie rzęsy, połyskująca skóra, sztywne włosy kierujące się na prawo, karnacja przypominająca miąższ figowca bengalskiego i 22 innych cech doskonałości.

Czytaj dalej „KUMARI – żyjąca bogini”

Matka (nie?)święta, patronka ubogich

Doktor Ranjan Mustafi lekarz z Kalkuty, wyciągając poważne argumenty natury medycznej, podważa cudowny charakter uzdrowienia Moniki Besra. Według Watykanu miało ono nastąpić w „jego” szpitalu za nadprzyrodzonym wstawiennictwem Matki Teresy i stanowiło jedną z podstaw jej procesu kanonizacyjnego.
Jednocześnie British Medical Journal informował o fatalnych praktykach, które miały miejsce w prowadzonych przez zgromadzenie sióstr Misjonarek Miłości placówkach medycznych.
W przestrzeni medialnej pojawiają się też kierowane pod adresem placówek zakonnych oskarżenia o handel dziećmi, chrzczenie „na siłę” przez siostry umierających wyznawców innych religii, oraz przeznaczanie ofiarowanych środków raczej na budowę nowych domów zakonnych i krzewienie wiary katolickiej niż pomoc ubogim.
Liberałowie oskarżali Matkę Teresę o skostniały konserwatyzm, sprzeciw wobec aborcji i antykoncepcji, konserwatyści zaś o liberalizm, synkretyzm religijny czy wręcz komunizm. Oliwy do ognia dolewają ujawnione pośmiertnie, wbrew jej woli, spisane za życia dzienniki, w których opisuje swoją „noc duchową” i utratę wiary w istnienie Boga.
Dom, w którym pracowała, żyła i zmarła Matka Teresa z Kalkuty jest otoczony ciasnymi, hałaśliwymi uliczkami, zamieszkanymi przez miejscową biedotę – ubogich ludzi różnych wyznań, w różnym wieku i różnego pochodzenia etnicznego. Ciężko pracujące dzieci, starcy z najniższej kasty, robotnicy. Niewielu jest tutaj chrześcijan, choć postać Matki Teresy szanują wszyscy.
Snując się ruchliwymi uliczkami, pytając ludzi, którzy mieli z nią styczność, poszukiwałem odpowiedzi dlaczego?

Czytaj dalej „Matka (nie?)święta, patronka ubogich”

Zapomniane królestwo Himalajów

Sikkim od pierwszego wejrzenia bardzo różni się od reszty Indii. Nie mam tu na myśli jedynie położenia w górach czy chłodniejszego klimatu, lecz ogólną estetykę miejsca. Estetyka jest tym, co zawsze rzuca się w oczy jako pierwsze. Czyste ulice, nieporównywalnie mniej kierowców nadużywających klaksonu, ruch drogowy raczej uporządkowany, mam wrażenie, że trochę na siłę przez wszechobecnych policjantów drogówki, ale jednak.
Centrum Gandtok, położonej na stromych wzgórzach niewielkiej, stanowej stolicy wyznacza deptak, którego nie powstydziłyby się europejskie kurorty. Modnie ubrane dziewczyny, podrywający je chłopcy ze smartfonami, brak żebraków i co jakiś czas przewijający się buddyjscy mnisi, w strojach świadczących o obrządku tybetańskim. Gangtok bardziej przypomina tybetańskie Garze w Chinach niż hałaśliwą i brudną Kalkutę.

Czytaj dalej „Zapomniane królestwo Himalajów”

Słodka herbata i gorzkie łzy

Według oficjalnych danych rządu Bangladeszu w obozach dla uchodźców Rohingya na Półwyspie Teknaf przebywa obecnie 1200000 uchodźców z sąsiedniej Birmy, nieoficjalnie liczba ta wynosi 1700000 i co roku się powiększa o około 100000 nowo narodzonych dzieci. Dramatyczna sytuacja humanitarna, brak oświaty i opieki medycznej są tutaj codziennością, z którą mierzą się władze jednego z najbiedniejszych państw świata, przy jednoczesnym braku chęci realnego rozwiązania problemu ze strony społeczności międzynarodowej.

„Jest w naszym języku takie pojęcie jak leniwy umysł”, powiedział mój niezastąpiony tłumacz Abdul. Pod tym określeniem kryje się stan ducha, który występuje, gdy człowiek przez długi czas nie ma nic do roboty. Wtedy codzienność przeobraża się w monotonię, ta monotonia wciąga, sprzed oczu giną wszelkie perspektywy, człowiek traci wiarę, że samemu jest w stanie cokolwiek zmienić.
Kiedy wpływające regularnie na konto pieniądze z zachodnioeuropejskich zasiłków pozwalają przeżyć na w miarę znośnym poziomie, zwykle kończy się to popieraniem zapewniających status quo populistów, ewentualnie jakimś brexitem. O wiele gorzej jest, gdy sponiewierani mężczyźni, ojcowie rodzin, których duma została złamana, domostwa spalone, a armia zgwałciła ich córki i żony, latami przebywają w obozach dla uchodźców.
Miesięczna racja żywnościowa dla całej rodziny wynosi tutaj 25 kilogramów suchego ryżu i trzy kilogramy fasoli. Do tego dochodzi jeszcze litr nędznego oleju palmowego, łaskawie darowanego przez rząd Wielkiej Brytanii – oleju, który, nie dość, że ma paskudny wygląd i śmierdzi, to jak twierdzą „obdarowani”, powoduje wiele problemów układu pokarmowego.

Czytaj dalej „Słodka herbata i gorzkie łzy”

Bangladesz wita wędrowca

Stolica Bangladeszu – Dhaka liczy sobie prawie 17 milionów mieszkańców, jednak międzynarodowy port lotniczy wizualnie przypomina mocno przerośnięty, brudny dworzec autobusowy we Wrocławiu – ten stary, wyburzony przed ME w piłce nożnej.
– Czy posiada pan zaproszenie? – około trzeciej nad ranem, po całej dobie w podróży, wypełnieniu wszystkich papierków, staniu w trzech kolejkach i opłaceniu wizy, zapytał mnie bangladeski pogranicznik.
Zaproszenia nie posiadałem – bo i od kogo?
– Nie zna pan nikogo w Bangladeszu? – padło kolejne pytanie…
Niespodziewanie banalna sytuacja z zakupem wizy „on arrival” zaczęła się komplikować. Zarówno moje wydrukowane potwierdzenie rezerwacji hotelu, jak i sam cel wizyty (wpisałem tourist) zaczęły budzić niezrozumiałe wątpliwości faceta z krzyżami zamiast gwiazdek na pagonach.
Byłem jedynym realnym turystą w tłumie zatrudnionych w miejscowych fabrykach Chińczyków. Jeden z nielicznych białych, włoski biznesmen, także nie krył zdumienia moim celem wizyty – pora deszczowa nie sprzyja turystyce, a do tego “a tu nie ma nic ciekawego” dodał.
Wątpliwości pogranicznika nie wzbudził natomiast mój bilet powrotny, który, choć wydrukowany po Polsku to zawierał zrozumiałą datę wylotu 25.07. Zasadniczo mogło na nim pisać wszystko – liczy się data – o którą oczywiście zapytał oficer. Po kolejnych kilku(nastu?) minutach konsultacji z innym mundurowym (ten zamiast krzyży miał na pagonach czworokąty) dostałem upragnioną pieczątkę
Jeszcze tylko kontrola i odnalezienie bagażu – który leżał samotnie porzucony przez obsługę pośrodku hali.
Ze wszystkich wymaganych dokumentów przedstawionych służbom granicznym, jedynie powrotny bilet lotniczy nie był zgodny ze stanem rzeczywistym. Faktycznie granicę z Indiami planuję przekroczyć lądem, nie samolotem i maksymalnie za dwa tygodnie, nie za miesiąc. Przechytrzyłem system? Nie do końca. Sprawdzając na pieczątce okres, jaki mogę przebywać na terenie kraju, spostrzegłem, że sympatyczny pogranicznik wystawił mi wizę do 24.07, tak więc kończy się ona jeden dzień przed zadeklarowaną datą lotu powrotnego. Ciszę się, że nie pojutrze.

(Trafia do kontenera: Podróże małe i duże)

Dobry Jezus

Nauka w katolickiej szkółce wypełnia radością serca uczęszczających do niej dzieci. Wszyscy się tutaj znają i otaczają serdeczną pomocą. Na odrapanej ścianie wiszą kolorowe karteczki. Jedne z nich informują o aktualnych czytaniach z Pisma Świętego, inne mówią, kto w danym miesiącu obchodzi urodziny.

– Kim jest ta pani na obrazku? – zapytałem uśmiechniętych dziewczynek. – To Maryja – usłyszałem w odpowiedzi. – A ten pan? – To Jezus. Jest dobry.
Dobry Jezus sprawia, że dzieci nauczą się pisać, a jego pomocnice, miejscowe siostry zakonne przygotują im obiad. Siostry uczą jak należy dziękować Panu za jego dary. Szkółka jest biedna, tak jak jej uczniowie, personel i tak jak biedny był Zbawiciel. Biedny Jezus, w biednym kraju mieszka w biednym kościółku. Ubóstwo stanowi tutaj cnotę. Zresztą nie może być inaczej gdyż pojmowane w ten właśnie sposób pozwala ubogim zachować radość życia i nadzieję zbawienia.
Kilka tysięcy kroków dalej pośród zielonych pagórków wyrasta dwudziestowieczna rezydencja. Po trzydziestu latach od wkopania kamienia węgielnego wzniesiony przez brytyjskiego arystokratę budynek przeszedł na służbę Jezusa. Aby zobaczyć obydwa udostępnione dla pospólstwa luksusowe pokoje należy wnieść w kasie odpowiednią opłatę. Wielebni ojcowie, pokorni słudzy Kościoła mają też do zaoferowania wygodne noclegi w zachodnioeuropejskich cenach, przyklasztorny sklepik i małą restauracyjkę.

– Kaplica jest zamknięta dla odwiedzających usłyszałem od zirytowanego moją obecnością w wypielęgnowanym ogrodzie kleryka. – Ale to jest klasztor – odparłem. – To jest teren prywatny.

Zamilkłem. Elegancko przystrzyżona trawka, dwóch młodych, zadbanych kleryków, japoński motocykl i zapewniająca komfort modlitwy klimatyzacja. Jezus jest Królem, musi mieć zatem godne przedstawicielstwo na Ziemi. Tutejsza administracja kieruje się mottem świętego Benedykta – „ora et labora”. By jedni mogli się modlić, pozostali muszą pracować.

(Trafia do kontenera Ludzie zwyczajni)

POKÓJ ZACZYNA SIĘ OD UŚMIECHU

– Pierwszy diabeł zabił wszystkich Tamilów, drugi diabeł zabił wszystkich muzułmanów, trzeci diabeł zabił wszystkich synegaleskich chrześcijan. Ja przeżyłam bo znałam język syngaleski, wzięli mnie za swoją. – W ten oto sposób przebieg jednej z pacyfikacji podczas trwającej trzydzieści lat wojny domowej opisała spotkana w banku osiemdziesięciodwuletnia zakonnica.

– Ale teraz jest dobrze… – odparłem. – Nie jest. Rząd ukrywa prawdę o obozach, w których przetrzymuje Tamilów. Wszyscy o tym wiedzą ale każdy boi się mówić.
– Ludzie tutaj sobie nie ufają – zagaiłem zagranicznego misjonarza. – I nie będą ufać – usłyszałem w odpowiedzi – rany są zbyt głębokie. Wojna skończyła się dopiero trzy lata temu a rząd wciąż przysyła synegaleskie wojsko. – Czy na Sri Lance zapanuje kiedyś stały pokój? – Na stałe? Nie sądzę.
Innego zdania jest patrzące w przyszłość pokolenie dwudziestokilkulatków. – Wojna już się skończyła – mówi mi zapoznany chrześcijanin z południa. Wybuchła z powodu buddyjskich mnichów, którzy zapragnęli aby ich religia była jedyną na wyspie. Jestem Synegalezem ale moja rodzina była tak samo prześladowana jak Tamilowie. Teraz wiele się zmieniło. Na szczęście. Wysuwane przez Tamilskich Tygrysów postulaty separacji hinduskiej północy były bez sensu. Przecież tam nie ma rozwiniętej gospodarki za to jest wiele problemów. Powstałoby biedne państwo głodnych ludzi i raj dla przestępców.
– Tutaj w Jaffnie, na północy kraju jesteśmy zmęczeni wojną – wtóruje napotkany w hinduskiej świątyni Tamil – nie chcemy zabijać, nie chcemy aby ktoś palił nasze domy. Chcemy żyć jak inni. Nigdy więcej wojny. Nie chcemy tutaj już partyzantów. Wolimy turystów.
– Co się stało z Tygrysami? – rzuciłem trudne pytanie młodemu żołnierzowi z Colombo. – Większość wystrzelaliśmy, część uciekła do Indii, inni ukrywają się w domach, często u rodzin na wsi.
– Nie ma specjalnej różnicy pomiędzy terrorystą a żołnierzem – opowiada mi historię zburzenia jego kościoła katolicki kapłan z północy – jeden i drugi sieje strach i zniszczenie. Z tym, że wojsko robi to na masową skalę i nie odpowiada za swoje czyny.
Pytani o obecną sytuację buddyści są zadowoleni z dokonań własnych sił zbrojnych. – Nie było innego wyjścia – mówi sklepikarz z Negombo – jakoś tę wojnę musieliśmy zakończyć. – I nie będzie więcej problemów? – Teraz problemem stają się muzułmanie. Mają dużo dzieci, jest ich coraz więcej i chcieliby rządzić.
– Czy rzeczywiście islam jest nowym zagrożeniem dla pokoju na Sri Lance? – zapytałem pracującego tu od lat księdza. – Jest – usłyszałem – Arabia Saudyjska finansuje młodym muzułmanom stypendia, tam poznają zasady koranu. Później wracają i wcielają je w życie. Kiedyś na Sri Lance muzułmańskie kobiety nie zasłaniały twarzy, teraz coraz częściej się to zdarza a do tego pobożni mężowie każą im chodzić w czadorach. – Przecież tutaj jest strasznie gorąco – odparłem ścierając pot z czoła. – Mężczyźni ubierają się w zwiewne, białe ciuchy więc im to nie przeszkadza. Z islamem jest mniej więcej tak: jeżeli w społeczeństwie żyje od 1 do 3 procent muzułmanów to stanowi on religię pokoju. W granicach 5-7% mniej więcej do 10% pojawiają się żądania obyczajowe, jak ubiór czy jedzenie halal. Powyżej 10% zaczynają się postulaty polityczne a gdy zostanie przekroczona bariera 15% pojawia się widmo wojny. Wspierając Arabię Saudyjską Amerykanie lekkomyślnie narażają kolejne kraje na niebezpieczeństwo.
– To zadziwiające – pomyślałem w duchu – że w miejscu gdzie każdy gorliwie praktykuje swoją wiarę pokoju i miłości, może być tyle jadu oraz wzajemnej niechęci. Przypomniałem też sobie wyczytaną na jednym z tuk tuków inskrypcję – „Pokój zaczyna się od uśmiechu”. Być może to właśnie uśmiech jako pierwsze i najważniejsze przykazanie jest brakującym pierwiastkiem wszystkich religii.

(Trafia do kontenera Ludzie zwyczajni)