Zapomniane królestwo Himalajów

Sikkim od pierwszego wejrzenia bardzo różni się od reszty Indii. Nie mam tu na myśli jedynie położenia w górach czy chłodniejszego klimatu, lecz ogólną estetykę miejsca. Estetyka jest tym, co zawsze rzuca się w oczy jako pierwsze. Czyste ulice, nieporównywalnie mniej kierowców nadużywających klaksonu, ruch drogowy raczej uporządkowany, mam wrażenie, że trochę na siłę przez wszechobecnych policjantów drogówki, ale jednak.
Centrum Gandtok, położonej na stromych wzgórzach niewielkiej, stanowej stolicy wyznacza deptak, którego nie powstydziłyby się europejskie kurorty. Modnie ubrane dziewczyny, podrywający je chłopcy ze smartfonami, brak żebraków i co jakiś czas przewijający się buddyjscy mnisi, w strojach świadczących o obrządku tybetańskim. Gangtok bardziej przypomina tybetańskie Garze w Chinach niż hałaśliwą i brudną Kalkutę.


W mieście czuć ten sam „buddyjski porządek”, który odróżnia buddyjski Sarnath od położonego zaledwie 8 kilometrów dalej hinduistycznego Varanasi, lub synegaleskie południe Sri Lanki od tamilskiej północy.
Buddyzm zrodził się na łonie hinduizmu, trochę tak jak protestantyzm na łonie Kościoła katolickiego i doszukiwanie się pewnej analogii pomiędzy tym, jak funkcjonują kraje protestanckie w stosunku do katolickich, a buddyjskie w odniesieniu do hinduistycznych Indii nie wydaje się zbyt wielkim nadużyciem.
W Indiach żyje 1/6 ludności świata, przeszło miliard trzysta milionów ludzi, w tym mniej niż 1% to buddyści (oficjalnie 8,4 mln.). Tymczasem Sikkim, który do 1975 roku stanowił niezależną monarchię, rządzoną przez czogjalów (boskich władców) jest w ok. 25% buddyjski.
W referendum z 1975 roku za detronizacją króla i przyłączeniem się do Indii zagłosowało 97% obywateli. Pozbawiony tronu władca, udał się na emigrację do Stanów Zjednoczonych, gdzie w 1982 roku zmarł na raka.
Aby zapytać o nastroje społeczne, skierowałem swoje kroki w kierunku wydziału politologii miejscowego uniwersytetu, gdzie spędziłem dwie godziny „maglując” bardzo przyjaznego doktora Durga Chhetri (to nazwisko świadczy o wywodzeniu się z wyższej hinduistycznej kasty).
„Zgodnie z konstytucją Indie nie są państwem, w którym jakakolwiek religia jest uprzywilejowana, tyczy się to także powszechnego w kraju hinduizmu. Sikkim stanowi wyjątek”, mówił mój rozmówca.
Lokalny parlament (Zgromadzenie Legislacyjne Sikkimu) liczy sobie 32 członków, wybieranych w powszechnych wyborach, a kraj funkcjonuje na zasadach zgodnych z prawodawstwem Indii. Jakkolwiek jednak jedno miejsce w parlamencie jest zarezerwowane dla mnicha wybieranego tylko i wyłącznie przez duchownych w buddyjskich klasztorach Himalajów. Miejsce to nosi nazwę „sangha seat” i jego posiadacz ostatnio został nawet mianowany ministrem – odpowiedzialnym za sprawy religijne. Temat konstytucyjności „sangha seat” rozpatrywał Sąd Najwyższy Indii, uznając, że jest to prawo nabyte jeszcze w czasach, gdy Sikkim stanowił odrębne państwo.
Do parlamentu Indii z Sikkimu wybierany jest tylko jeden członek, natomiast mieszkańcy nie mają w zwyczaju głosowania na ogólnokrajowe partie polityczne. Tutaj o głosy wyborców rywalizują głównie lokalne ugrupowania o tak egzotycznych nazwach, jak: „Lampka Stołowa”, „Gwizdek” czy „Latarka”. „Głosuj na Stołową Lampkę” krzyczą kandydaci z rozklejanych na ścianach plakatów i ludzie głosują – zawsze na swoich, nie pozostawiając pola dla wielkiej polityki.
Choć na terenie stanu obowiązuje aż dwanaście języków urzędowych, w tym cztery główne (angielski, nepalski, lepcza i dzongkha), wśród ponad półmilionowej społeczności nie występują znane z innych stanów napięcia na tle religijnym bądź etnicznym. Praktycznie nie istnieje także monarchistyczny resentyment ani żadne separatyzmy. Dlaczego? „Król był tylko rozjemcą lokalnych sporów, a nasza prowincja jest usytuowana w górach, nie produkujemy wystarczającej ilości żywności i każdy jest świadom tego, że potrzebujemy być częścią Indii”, odpowiada dr Chhetri.
Z tego samego powodu Sikkimem specjalnie nie byli zainteresowani brytyjscy kolonizatorzy poszukujący w Indiach kruszców, płodów rolnych i pieniędzy, w górach zaś jedynie chłodu i wypoczynku. Himalaje są zatem miejscem, gdzie czasy kolonialne nie zapisały się specjalnie źle w pamięci mieszkańców. PKB regionu jest wyższy niż w innych regionach Indii, jakkolwiek rosnący sektor turystyczny wciąż nie przynosi oczekiwanych dochodów.
„Hinduscy turyści bardzo sobie cenią Sikkim, jednak starają się oni zostawiać tak mało pieniędzy, jak to jest tylko możliwe, czasami przywożąc nawet własne jedzenie – i niestety także śmieci, które pozostawione w górach generują kolejne koszty związane z utrzymaniem porządku”, opowiadał mi politolog.
Mieszkańcy Sikkimu nie lubią bałaganu na ulicach, na łonie przyrody, ani też w życiu publicznym. Na każdej szerokości geograficznej ludzie gór wydają się wyróżniać na tle reszty populacji. Sikkim stanowi kolejny dowód na potwierdzenie utartego przez pewien polski, muzyczny projekt powiedzenia, że „w górach jest wszystko, co kocham”.

(Trafia do kontenera: Podróże małe i duże)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

71 + = 78