Ziemia, ta nieludzka

17 września każdego roku jest jedynym świętem państwowym, które wywołuje moje emocje i które, traktuję jako najistotniejsze.
Światowy Dzień Sybiraka, rocznica napaści ZSRR na Polskę to znakomita okazja, aby przypomnieć, co oznacza wojna dla zwykłych obywateli, wypędzonych, uchodźców, prawdziwych ofiar konfliktu.
Po raz kolejny nie mogę uczestniczyć w obchodach pod pomnikiem Sybiraków, które wielokrotnie miałem zaszczyt prowadzić.
Z racji na odległość, i tym razem nie siądę do babcinego ciasta w zacnym gronie członków Związku Sybiraków. Większość członków dzisiaj stanowią kobiety, bo mężczyźni umierają szybciej.
17 września jest dniem refleksji, który zwłaszcza nam, Dolnoślązakom powinien przypominać gdzie i jakie są nasze korzenie.
Poniżej dzielę się spisanymi za życia, krótkimi wspomnieniami mojego, ś.p. dziadka Ryszarda Hendlera. Wspomnieniami z nieludzkiej ziemi. Nie powiem, że miłej, ale na pewno wartościowej lektury Wam życzę.

„Przed II wojną światową mieszkaliśmy na Polesiu w miejscowości Siechniewicze, gdzie ojciec jako ochotnik wojenny z 20-stego roku otrzymał od Piłsudskiego osadnictwo. Ojciec był wykształconym człowiekiem, znał biegle kilka języków. Pracował w gminie na stanowisku sekretarza, mama była gospodynią w naszym domu. Ja we wrześniu 1939 roku rozpocząłem naukę w drugiej klasie szkoły powszechnej, którą przerwałem osiemnastego września z wraz wkroczeniem armii i władzy radzieckiej.
Od tego dnia przeżywaliśmy nieustanne stresy. Każdej nocy funkcjonariusze NKWD dokonywali w domu rewizji. Po kilku miesiącach aresztowali mojego ojca. Widziałem jak prowadzili go po tafli lodu na zbiorniku wodnym, bijąc go po plecach kolbą karabinu, kiedy się przewracał, kopali go.
Tej nocy i w takich okolicznościach ojca widziałem po raz ostatni. Miałem wówczas osiem lat i cierpiące serce bezbronnego dziecka.
Następnie, 13 kwietnia 1940 roku, również w nocy, funkcjonariusze NKWD w sposób bestialski powrzucali nas (matkę sześcioro dzieci w wieku od kilku miesięcy do czternastu lat) na furmankę, a następnie do bydlęcego wagonu. Dając trochę jedzenia i wody co kilka dni, z hukiem i wrzaskiem wieźli nas w nieznane.
W tym wagonie w nieludzkich warunkach zmarł mój najmłodszy brat.
Bolszewicy zabrali ciało i nikt nie wie co z nim zrobili.
Po kilku tygodniach wyładowano nas w stepie na brzegu rzeki Iszym.
W czasie przewożenia brodem przez rzekę, woły padały ze zmęczenia i cała noc przebywaliśmy na furze w środku bardzo szerokiej rzeki, co spowodowało panikę.
Następnego dnia zawieziono nas do miejscowości pod nazwą 14-toczka, gdzie komendant oświadczył, że nikt nie ucieknie, bo zjedzą go wilki.
Zamieszkaliśmy w ziemiance o powierzchni około 20metrów kwadratowych razem z innymi dwoma rodzinami wygnańców. Wszyscy rozpaczali ze strachu, głodu i zimna. Przedmiotowa ziemianka wydała się nam zbiorową trumna ustawiona w przeklętym przez zesłańców stepie.
Aby przeżyć, jako dziecko walczyłem nawet na noże o zdobycie krowiego łajna na opał, które gołymi rękoma wydzieraliśmy bydłu spod ogonów.
Pracowałem jako pastuch cieląt, wołów, poganiacz bydła, w kieracie masłobijki, służyłem u Kazachów, kradłem, chodziłem po prośbie itp.
Za niewywiązywanie się z ciężkich obowiązków bito mnie. Przez sześć lat nie jadłem żadnych owoców, warzyw, cukru, tłuszczów itd. Z głodu pożywiałem się wilgotną ziemia popijając słoną wodą, gdyż nawet trawa tam nie rosła. Nie raz widziałem jak rodzeństwa chciały się nawzajem pozjadać a matki z apetytem patrzyły na swe dzieci. Wtedy modliliśmy się o cud. Pamiętam jedno wydarzenie, któremu przypisaliśmy miano cudu. Kiedy nadzieja nas opuściła, a głód powoli wysysał z nas życie, wół najadł się zboża przywiezionego dla wojska. Nieprzetrawione ziarno wydalił z kałem, my dokładnie je wybraliśmy i zjedliśmy. Była to wielka radość, na trochę ustąpił ból głodu. W zimie odmarzały nam wszystkie wystające części ciała, na ścianach ziemianki powstawała warstwa lodu, o grubości dziesięciu centymetrów. Wszy i pluskwy wypijały z nas ostatnią krew. Przeszedłem wszystkie panujące choroby. Bolszewicy zabrali mi dzieciństwo, musiałem dorosnąć już jako ośmioletni chłopiec. Cierpień jakich tam doznaliśmy nic nie może wynagrodzić, a tragiczne wspomnienia będą mi towarzyszyć do końca życia”.

Ryszard Hendler

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

− 2 = 1