Doba – kobiece pieniądze z liści bananowca

Są wciąż na świecie miejsca, w których dominuje handel wymienny, a drukowane przez mennicę pieniądze nie wyparły tradycyjnych „walut”.
Przykładem mogą być wyrabiane na Wyspach Trobrianda (Papua Nowa Gwinea) przez kobiety z liści bananowca pieniądze doba. Doba służą jedynie wymianie towarowej pomiędzy kobietami (każda sygnuje je własnym wzorem), która jest tradycyjnie związana z organizacją kosztownych ceremonii pogrzebowych (Sagali). Ideą, która się za nimi kryje, jest dzielenie się, nie zaś osiąganie zysku.

Pieniądze są suszone, wiązane w pęki, a następnie wymieniane raczej „w koszach” niż w pojedynczych sztukach, co samo w sobie robi wrażenie.

14 – 16 kwietnia rozpoczynamy solarny Rok Tygrysa

To święto sprawia, że kwiecień jest moim ulubionym miesiącem.
Z okazji rozpoczynającego się Nowego Roku Khmerskiego składam rodzinie, przyjaciołom, znajomym, współpracownikom oraz oczywiście czytelnikom Warsztatu Tholda najlepsze życzenia pokoju, pomyślności oraz siły i wytrwałości w trudnych czasach, które stanowią podwalinę czasów nowych.

Pierwszy dzień Nowego Roku, „dzień stworzenia”, obchodzić będziemy jako Moha Sangkranta.
Udekorujemy i posprzątamy domostwa, ubierzemy się odświętnie i będziemy witać siłę, która w postaci nowego anioła, wyznaczonego do ochrony na nadchodzący rok, o godzinie 4 nad ranem pojawi się na Ziemi.
Symbolicznie będziemy dziękować za nauki Buddy. Z rana w świętej wodzie obmyjemy twarze, w południe klatkę piersiową, zaś przed snem stopy. Wieczorny mrok rozświetlą świece oraz pachnące kadzidła.

Drugi dzień, zwany Veareak Vanabat poświecimy, by dzielić się z potrzebującymi i wspominać przodków, którzy przekroczyli bramę śmierci.

Trzeciego dnia oficjalnych obchodów, Veareak Laeung Sak, perfumowaną wodą będziemy obmywać posągi Buddy, ale także i ciała staruszków – rodziców oraz dziadków, co ma zapewnić im życie w dobrym zdrowiu przez cały nadchodzący rok.

No i oczywiście czeka nas wszechobecny „śmigus-dyngus”, obsypywanie się białym pudrem, tradycyjne gry oraz wszechogarniająca zabawa..

Niech moc tygrysa będzie z nami!

Sekretne życie ogrodu buddyjskiej świątyni


Jak co weekend, przy akompaniamencie ptaków, wyciszałem się w cieniu drzew cmentarnej części pagody.
Nad pełną ryb i kwiatów lotosu fosą, która okala ruiny shivaistycznej świątyni o stulecia starszej niż państwo polskie, ludzi spotykam nieczęsto.
Jeżeli już, to można tam napotkać wkuwających na pamięć sutry buddyjskich mnichów z tutejszego klasztoru, bądź też małolatów z pobliskiej wioski, urywających się z oczu rodziców, by z kumplami zapalić papierosa. W ich wieku robiliśmy dokładnie to samo.
Może więc dziwić, że w tak odludnym miejscu wala się sporo śladów ludzkiej cywilizacji, w postaci plastikowych kubeczków, butelek, woreczków, słomek i innych śmieci.
Wina za ich znoszenie najprawdopodobniej spoczywa na uczniach pobliskiej podstawówki, którzy w tygodniu kręcą się tu na przerwach.
Jakkolwiek ja przyjeżdżam w weekendy i od dawna nikogo nie spotkałem.
Tym razem, było inaczej. Po kilkudziesięciu minutach siedzenia nad wodą napatoczyła się ferajna pięciu łebków, których wiek oceniłbym na 8-12 lat.
Idąc w moim kierunku, z dumą zaciągali się tytoniowym dymem, który w ich przekonaniu dodaje +5 lat w skali powagi.
Widząc obcokrajowca (pewnie bogaty Amerykanin z filmów) od razu przeszli do sedna, grzecznie, jednak w sposób natrętny próbując wysępić ode mnie kasę.

 

Czytaj dalej „Sekretne życie ogrodu buddyjskiej świątyni”

Nocna makabra i drobne marzenia

W życiu snów nie miewam, lub raczej ich nie pamiętam. Staram się też nie snuć zbędnych marzeń i nie bujać w obłokach niczego przesadnie nie pragnąć, a już na pewno nie przyjmować we własną orbitę zbędnych lęków.
Jakkolwiek niedawno temu do własnego jadłospisu dodałem mięso szczura oraz postanowiłem zostawiać na noc otwarte drzwi do pokoju. Uprzednio je zamykałem właśnie dlatego, aby nie budzić się z przywleczonymi przez kotkę z nocnych łowów zwłokami gryzoni na podłodze. Od dzieciństwa mam ratofobię i bardzo mnie to obrzydza.

Czytaj dalej „Nocna makabra i drobne marzenia”

KRWAWA MARY

Bestialstwo polskich pograniczników, którzy niczym strażnicy nazistowskich obozów koncentracyjnych, uzbrojeni po zęby, drutem kolczastym otaczają bezbronnych i wystraszonych uciekinierów, przypomniało mi tekst, który napisałem w 2012 roku.
Było to w czasach, w których klasa polityczna jednogłośnie popierała okupację Afganistanu, a amerykańscy, brytyjscy i polscy okupanci przy milczeniu mediów, podobnie jak dzisiaj, łamali prawa człowieka.
Każdy ze stojących z polską flagą na ramieniu przy granicy z Białorusią zielonych ludzików, powinien w przyszłości zostać zdemaskowany i pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Tak samo jak postawiony przed sądem i skazany został Robert Bales, amerykański oprawca z Afganistanu, który w 2012 roku z zimną krwią zamordował 16 cywili w Kandaharze.

KRWAWA MARY

„To, co donoszą media, całkowicie nie zgadza się z charakterem człowieka, którego znam i podziwiam” – żona sierżanta sztabowego Roberta Bales’a.

W to wtorkowe popołudnie Robert płakał jak bóbr.

– Pozabijam tych sku***synów, Ameryka nie umrze.  Cóż za przywódca, cóż za orędzie, podkręć telewizor. George przemawia.

„Dziś nasi współobywatele, nasz sposób życia, nasza wolność zostały zaatakowane serią zaplanowanych i zabójczych aktów terroru. […] Nasze wojsko jest silne i pozostaje w gotowości”.

Zło rodzi zło, krew żąda krwi. Wszystkie cztery zagraniczne misje wojskowe mijały spokojnie. Kilka kul wystrzelonych do terrorysty w obronie wolności, demokracji i amerykańskiego stylu życia stanowi powód do dumy. W końcu nie po to sierżant sztabowy Robert Bales po zamachach z 11 września odpowiedział na wezwanie Georga W. Busha, aby teraz rozdawać posiłki szczeniętom wroga.
Krew jest słodka, pierwszym zabitym śmierdzielem był stary muzułmanin, który nie odpowiedział na podwójne wezwanie „stój, bo strzelam”. Każdy kolejny trup hipnotyzuje. Cudownie jest być panem życia.
Krew to narkotyk, który pozwala zapomnieć amerykańskiemu żołnierzowi o niespłaconej racie za dom i hipotece, której wartość przerosła wartość nieruchomości. Ekstatyczny trans mordercy uzależnia silniej niż kokaina. Śmierć daje solidnego kopa. Prawdziwy narkotyk bogów.

Ciężko jest wracać do kraju, gdzie bez dreszczyku emocji, przed żoną i dwójką dzieci trzeba zgrywać domowego bohatera Stanów Zjednoczonych Ameryki. – Jak to możliwe, że tu nikt się nie boi Roberta Bales’a? Ja wam pokażę kim jestem.

Na szczęście w wolnym kraju sąd nie pozwoli skrzywdzić bohatera. Niekarany, żołnierz, obrońca ojczyzny. Łagodny wyrok za napad i więcej tego nie rób. Ameryka potrzebuje bohaterów, tu na wolności, nie tam w więzieniu. Kolejna wpadka. Twój kredyt zaufania został wyczerpany. Nieudzielenie pomocy ofierze wypadku brzmi paskudnie. Jakże się ona pięknie wykrwawiała. Śmierć jest częścią naszego istnienia. Tak przynajmniej nauczał garnizonowy kaznodzieja.

Przewinienia należy odpokutować. Ameryka kocha i wybacza swoim wiernym synom. Nie nadajesz się do spokojnego życia w wolnym kraju, więc wracaj gdzie twoje miejsce. Tym razem zobaczysz Afganistan.

– Krwawa Mary. Jedna, dwie, cztery… nie pamiętam. Pozabijam tych sku***synów. W ich lepiankach z koziego gówna. Jeb*ni terroryści! To przez was jest ten cały bałagan, to wy zniszczyliście Światowe Centrum Handlu. Nie śmiej się gówniarzu! To przez twoich starszych braci nie stać mnie na spłatę kredytu! Wyrzuć te kamyczki na ziemię. Dzisiaj kamienie jutro granaty. Giń gnoju! Idź do piekła. Wszyscy idźcie do piekła sku***syny!

To niemożliwe, że zabiłem 16 osób. Pamiętam, co było przed. Piliśmy. Wszyscy pili, jak co dzień. Strzały? Strzelałem? Ja sam? A co robili inni? Brudasów nienawidzą tu wszyscy. Pamiętam też kaca. Najgorszy jest po zerwanym filmie. Tak to już bywa, gdy się łączy wódę, whisky i prochy. Ale… tak łączą tu wszyscy.

(Trafia do kontenera Aktywizm niepoprawny)

Wystraszyć koronawirusa

“To było wiele lat temu, jeszcze przed Czerwonymi Khmerami. Przyszła zaraza, podobna do koronawirusa. Babcia mówiła, że wtedy wszyscy przed domami stawiali kukły. I zaraza minęła.”
Tę historię opowiedział mi kolega, którego zapytałem o wystawiane przed wiejskimi domami strachy na wróble.
W Kambodży, gdzie jak dotąd przypadków zarażenia koronawirusem jest stosunkowo niewiele, tradycja stawiania kukieł jest znacznie starsza niż babcia kolegi.
Tutaj każda świątynia, każda osada, farma czy domostwo ma swojego opiekuna, stróża, który otacza opieką mieszkańców. Wiejskich pagód wciąż strzegą duchy, które w nich były, zanim pierwsi buddyjscy mnisi postawili odcisk bosej stopy. Ochronną funkcję pełnią też strzegące bram angkoriańskich świątyń lwy i wężokształtni nagowie.
Kamienne lwy z lśniącymi w słońcu złotymi ogonami, przez pięć stuleci skutecznie odstraszały złe duchy oraz choroby, które czyhały na władców Imperium Angkoru.
Zwykłym ludziom na co dzień nadzwyczajna ochrona nie jest potrzebna. Zasadniczo jakiś owoc, odrobina kawy czy kadzidełko zapalone w przydomowej kapliczce rozwiązuje sprawę.
Inaczej jest w czasach zarazy, głodu czy wojny, które to plagi w przeszłości nie oszczędzały “królestwa uśmiechu”.
Oczywiste jest, że jeżeli taki duch, niematerialny opiekun miejsca, dostanie materialne “ciało” to w trudnych czasach z całą swą mocą stanie na posterunku.
Mój kolega, światły przedstawiciel urodzonego po zakończeniu reżimu Pol Pota pokolenia tzw. baby boomu, kukły przed domem tym razem nie stawiał. Bynajmniej nie dlatego, że uważa to za głupotę, lecz z braku wewnętrznej potrzeby. Wspomniał jednak, że w dzieciństwie przynajmniej raz kukłę stawiali, a przed domem babci kilka dni temu pojawiła się ponownie. Taka jest pradawna tradycja.
W Kambodży ciężkie, pełne obaw czasy wyznaczają przydomowe “strachy na wróble”. W noworoczny, rozpoczynający Rok Szczura oraz nowy cykl kalendarzowy, kwietniowy poranek napotkałem ich kilkanaście.
Szczęśliwego Nowego Roku!

Czytaj dalej „Wystraszyć koronawirusa”

Niedotykalni ze slumsów Mumbaju

Funkcjonujący od tysiącleci w Indiach podział społeczeństwa na kasty sprawia, że jeżeli urodziłeś się biedny, to najprawdopodobniej biedny umrzesz. Sufit do przebicia masz twardy, bo przynależność do kasty jest wpisana w brzmienie twojego nazwiska, natomiast segregacja następuje już w okresie dzieciństwa.
I choć ci lepiej urodzeni najczęściej bagatelizują znaczenie, czy wręcz istnienie podziału kastowego to biedniejsi Hindusi mają na ten temat odmienne zdanie.
Wszystko, co mierzalne ma swą przyczynę i wywołuje jakiś skutek. Karma, czyli ciąg przyczynowo skutkowy, wychodzi poza granice życia i śmierci. Warunkuje też miejsce, w którym się rodzimy.
Moi, zwykle bagatelizujący podział kastowy koledzy są otwarci na świat, komunikatywni, używają mediów społecznościowych. W gronie „lajkujących” ich posty i zostawiających komentarze znajomych mają innych fajnych i otwartych ludzi. Najczęściej, mimowolnie jednak wywodzących się z tej samej lub równoległej im kasty. Niełatwo jest zatrzeć liczące tysiące lat podziały.
Finansowe centrum Indii oraz stolica miejscowej kinematografii – Bollywood, kontrastują z zalewającymi Bombaj slumsami, w których żyje łącznie 5,2 mln ludzi. I tu i tam, w dwóch równoległych światach, dwóch równoległych wymiarach jednocześnie toczy się życie.

Czytaj dalej „Niedotykalni ze slumsów Mumbaju”

Tam gdzie urodził się Budda

Książę Siddhartha Gautama urodził się na terenie współczesnego Nepalu w Lumbini. Ponad 2500 lat po tym fakcie, wokół głównej, wyznaczającej miejsce jego narodzin świątyni Maya Devi, wciąż wyrastają nowe budowle. Każda, „przeniesiona żywcem” z państwa, którego tradycję przedstawia. Każda otoczona murem, każda niczym ambasada, dumnie reprezentuje kraj, kulturę i jego mieszkańców.
Siddhartha Gautama przyszedł na świat niespodziewanie, w drodze do rodzinnego pałacu, pod drzewem, w założonym przez własnego dziadka gaju. Fakt ten pewnie nie zapisałby się w historii, jednak na jej kartach, chłopiec ów został zapamiętany jako ten, który stał się Buddą Śakjamunim.
W odróżnieniu od Jezusa, Allaha czy współczesnych wcieleń Kumari, Budda nie jest bogiem.
Po porzuceniu dworskiego życia, sześciu latach ascezy i medytacji, o poranku, w dzień pełni Księżyca, siedząc pod drzewem figowym, książę Gautama doznał oświecenia.
Rozmaite szkoły buddyzmu na różne sposoby definiują kwestię oświecenia. Każdy buddyjski kraj szczyci się też własną buddyjską tradycją, architekturą, kulturą, nawet sposobem przedstawienia samej postaci Buddy. Lumbini jest miejscem, które łączy wszystkie te tradycje.
Imponujący obszar parku (4,8 km długości i 1,6 km szerokości) zachęca do wypożyczenia roweru lub wynajęcia tuk tuka.
Trochę jak Angkor Wat, z tą różnicą, że w ciągłej budowie.
Do motywów znanych z Angkoru nawiązuje zresztą jedna z najpiękniejszych świątyń w Lumbini, kambodżańska. Spuścizna przodków zobowiązuje. Współczesne dzieło sztuki, „kopiuj, wklej” wyrwane z Kambodży. Atmosfera „za murem” swojska, sympatyczni khmerscy chłopcy (i dziewczęta), którzy przyjechali stawiać kolejne budynki. Przy pracy słuchają kambodżańskiego disco, nawet sypialny „mnichhaus”, wygląda jak wyrwany gdzieś z okolic Takeo.
Wokół inne świątynie: ze Sri Lanki, Myanmaru, trochę dalej Singapuru, Indii, Tajlandii, Japonii, niedokończona Wietnamu, Korei (gdzie można zapytać o nocleg), Chin, francuska stupa, neoklasycystyczna szwajcarsko-austriacka „kościołopagoda” (śliczna, sic!), i można by tak wyliczać… swoją stupę budują także Amerykanie.
Postawioną przez Szwajcarów i Austriaków budowlę inspirują nie tylko grecko-rzymskie miejsca kultu, lecz uważny obserwator znajdzie również mimowolne (?) odniesienia do kultury chrześcijańskiej.
„Chcemy znaleźć nasz własny europejski styl”, wyjaśniał mi jeden z budowniczych, opiekunów świątyni.

Czytaj dalej „Tam gdzie urodził się Budda”

Religia sukcesu

„Nie urodziłem się jako hinduista, buddysta czy chrześcijanin, lecz jako grzesznik” – 7 lat temu stojąc przed rodziną, oznajmił 35-letni dzisiaj Rupesh. Po tej deklaracji nie czekał zbyt długo, lecz na drugi dzień spakował swoje rzeczy, opuścił dom rodziców i wyprowadził się do pokoju przy kościele. Zmienił też nazwisko.

Nazwisko w Indiach określa, z jakiej kasty wywodzi się twoja rodzina. Może być ono zarówno przepustką do kariery, jak i kulą u nogi, która na całe życie przywiązuje do niskiego miejsca na drabinie społecznej. Wraz z chrztem przybrał też nowe imię.
Odkąd chłopak z usytuowanego na granicy z Bhutanem miasta Jaigaon przystąpił do protestanckiej wspólnoty Mamre, wszyscy zwracają się do niego per Christopher. Tutaj poznał też swoje nowe środowisko, przyjaciół oraz żonę.
Biblii uczył się szybko, został więc jednym z niosących “słowo Pańskie” starszych. Zaczął nauczać.
W międzyczasie wyprowadził się z kościoła, zwalniając pokój dla innych nawróconych.
“Małżeństw zawarto u nas już kilkanaście” – opowiadał mi Christopher .
“Wszyscy utrzymujemy kontakty towarzyskie, spotykamy się, pomagamy sobie. W Jaigaon mieszka wielu chrześcijan.”
Członkowie wspólnoty nie spożywają alkoholu ani nie palą haszyszu, wesel więc nie ma. Zaślubiny w kościele, życzenia i do domu – pomnażać liczbę wyznawców.

Czytaj dalej „Religia sukcesu”

Czy można zabić pijawkę w świątyni?

Niewielu zagranicznych turystów decyduje się na wizytę w himalajskim stanie Sikkim o tej porze roku. Mówiąc dokładniej: nie spotkałem nikogo. Ludzie boją się deszczu, chmur, powodzi, osunięć terenu itd. itp. Pogoda co prawda bywa różna – z naciskiem na „różna”, a osunięcia terenu są na porządku dziennym. Po drodze byłem świadkiem akcji poszukiwawczej zwłok pasażerów samochodu, który wraz z jednym z takich osuwisk, wpadł do rwącej, górskiej rzeki. Ratownicy, pontony, wojsko i jak to zwykle bywa spora liczba gapiów.
Pelling gdzie się zakwaterowałem to mieścina maleńka, aczkolwiek popularna i w lipcu pusta zarazem.
Położone na wysokości 2150 m. n.p.m. miasteczko jest jedną z najczęściej odwiedzanych, turystycznych destynacji w leżącym u stóp Kanczendzongi, dawnym, górskim królestwie, niezależnym państewku, włączonym jako stan do Indii na drodze referendum w 1975 roku. Wtedy to, dzięki poparciu 97% Sikkimczyków, licząca sobie 8586 m n.p.m. uważana przez miejscową ludność za bóstwo Kanczendzonga stała się najwyższym szczytem drugiego najludniejszego kraju świata.
Gdy zaczyna się sezon, liczne lokalne restauracyjki oraz górskie hotele wypełniają się ludźmi.
Jedną z najpopularniejszych atrakcji Pelling jest aktualnie, otwarta w 2018 roku u stóp 42-metrowej statuy patrzącego w dół, ze współczuciem na świat , bodhisattwy Awalokiteśwary, szklana kładka. Rozpościera się z niej genialny widok na Himalaje, a napisy informują, że należy ograniczać jednorazową liczbę odwiedzających do 50 osób, z czego wnioskuję, że w sezonie bywa tłoczno.
Wszystko więc wskazuje, że tutejszy, najstarszy w Sikkim, założony w 1642 roku buddyjski klasztor Sanga Choeling Monastery, także odwiedzają liczni turyści.
Niezależnie od wysokosezonowej popularności Pelling, w lipcu, kosztem widoków, które mi umknęły oraz pocztówkowych zdjęć, stanęła przede mną możliwość poznania prawdziwego, wolnego od turystycznego zgiełku życia himalajskiej prowincji.
Pierwszy raz do klasztoru, najstarszej tybetańskiej tradycji Ningma, trafiłem idąc we mgle, która zazdrośnie skrywała piękno Himalajów. Zwisające ze stromych wzgórz paprocie, świeże, górskie powietrze, odgłosy lasu oraz pustka, przywracały klasztorowi mistykę, z jakiej nawet najświętsze miejsca obdziera wysoki sezon turystyczny. Pokonując stromą, siedmiokilometrową trasę, odnosiłem wrażenie, że przeniosłem się do jakiegoś innego świata, świata czarów, z którego nie chcę wracać do rzeczywistości.

Czytaj dalej „Czy można zabić pijawkę w świątyni?”